coś więcej

Jadłonomia - warsztaty z Martą Dymek.

Mimo, iż chyba nie dane mi będzie w życiu przejście na weganizm, to roślinna kuchnia szalenie mnie pociąga. Lubię rozszerzać horyzonty smaku, dowiadywać się o nieznanym i rozpoznawać przedziwne. Od mniej więcej roku podglądam dość regularnie blog Jadłomonia, a jakiś czas temu udało mi się wybrać na warsztaty Marty Dymek z kuchnią roślinną. Czy mięsożerca znajdzie coś ciekawego w kuchni weganki?


Dziś zrobiłam na kolację cukiniowe, surowe spaghetti z pietruszkowym pesto i cherry pomidorkami. Siedzę przed monitorem komputera, wspomniam warsztaty z Martą i wsłuchuję się w "The Beginning". John Legend świetnie brzmi w ciemny, ciut chłodny wieczór. Posłuchajcie…



Jeśli ktoś nie ma, tak jak ja, wewnętrznego głosu, czy siły, która woła "zostań weganinem", nawet najpiękniej napisane przepisy, czy opowieści o bezmięsnej kuchni brzmią zazwyczaj jak dalekie echo. Mnie jednak zawsze ciągnęło do poznawania nowych smaków. No i taka uboga się czuję w pomysłach na przyrządzenie cieciorki, grochu, czy zielonych liści. Gdy w końcu udało mi się wstrzelić z terminem i dostępnością miejsc (o to nie jest łatwo!), wybrałam się pod koniec lata na warsztaty kulinarne z kuchnią roślinną Marty Dymek




Warsztaty odbywały się w znanymi mi już studio CookUp na Mokotowie. Marta Dymek ciepło nas przywitała, a po chwili pokazała jak świetnie zorganizowaną jest osobą. Na warsztatach było 16 uczestników podzielonych na 4 zespoły. Każda grupa przygotowywała trzy potrawy - przystawkę, coś ciepłego i sałatę. Do tego rodzaju warsztatów, na których powstaje 10-15 potraw przyzwyczaił mnie Grzesiek Łapanowski ze swoim teamem. No właśnie… rozglądałam się uważnie, ale… nie znalazłam żadnego teamu!  Marta na warsztatach sama ogarniała 16 osób, 14 potraw i dziesiątki pytań, wow! Skupiona, skoncentrowana i niesamowicie spokojna, prowadziła lekcję kuchni roślinnej jak wytrawny instruktor naukę jazdy w luksusowym aucie.




W trakcie nieco ponad 2 godzin mieliśmy do przygotowania 14 potraw: hummus w trzech wersjach: z dynią,  papryką lub bakłażanem, baba gahnoush, chlebki naan, raw spaghetti z cukinii w czterech wersjach: z pesto z rukoli, pesto pietruszkowym, tapenadą z oliwek lub z pesto z pomidorów i bazylii, a także gulasz z pieczonych warzyw z klopsikami tofu, kokosowe curry z fasolki szparagowej, falafel z sosem tahini, kuskus z pieczonego kalafiora i sałatkę z jarmużu ze srirachą.

Stanowiska dla każdej  z grup były perfekcyjnie przygotowane. Żadnego biegania za składnikami, czy pomocami kuchennymi, gotowe receptury, odmierzone składniki i sama radość gotowania.  Dla mnie najważniejszym elementem warsztatów z Martą było poznawanie nowych produktów - sriracha, płatki drożdżowe, które dodają smaku umami do wegańskich potraw, mleko sojowe, dobrej jakości tahina, a nawet tofu, z którym nigdy wcześniej w kuchni nie miałam do czynienia były ciekawe i odkrywcze.



Po wysłuchaniu świetnych opowieści o nowych dla mnie składnikach, po po kilkudziesięciu minutach siekania, wałkowania i miksowania nagle, jak na dzwonek, wszyscy jednocześnie przynieśli przygotowane w grupach potrawy na wspólny stół. W garnkach, miskach i na półmiskach. Cóż to była za uczta! Nawet surowe spaghetti z cukinii, które każdy zespół przygotował nieco inaczej miało kompletnie inny smak! Byłam pod ogromnym wrażeniem pomysłu i realizacji warsztatów i mam nadzieję, że zatraciłam choć odrobinę ową "nieśmiałość" do całkowicie roślinnych potraw w kuchni. A w płatkach drożdżowych się zakochałam! 

Wyszłam cudownie lekka, ale syta, pełna zapału, by i we własnej, rozsmakowanej w mięsie, maśle, jogurcie i mleku kuchni jeść więcej roślin. Tak zwanym "efektem natychmiastowym" warsztatów było kupienie paczki płatków drożdżowych i polecanej przez Martę obieraczki do julienne. Teraz pozostało tylko czekanie na jesień i …




No właśnie. Gdy jechałam na warsztaty z kuchnią roślinną Marty Dymek, już od jakiegoś czasu wiedziałam, iż jesienią ukaże się jej książka. Chyba na początku października jako pierwsza trafiła do sieci okładka - wow, piękna! Apetyt rozbudzony maksymalnie, kolory, kompozycja, ziemia na marchewkach i te niedoskonałe jabłka, pycha. Po jakimś czasie można już książkę było zamawiać w przedsprzedaży, ale nie miała być tania - ok 60-70zł. Czekałam aż wezmę ją do ręki, oczekiwania miałam wysokie, bo wydało ją moje ulubione Wydawnictwo Dwie Siostry (od pięknych książek dla dzieci). 

"Jadłonomia. Kuchnia roślinna - 100 przepisów nie tylko dla wegan" to majstersztyk wydawniczy i absolutnie zachwycająca książka kulinarna! Jest duża, gruba, wydana na wspaniałym papierze, aż chciało się lizać kartki. Jej forma, ale też sposób pisania bardzo kojarzą mi się z ciepłem i atmosferą mojej ukochanej książki Jamiego Olivera "Jamie w domu". Bezwzględnie wielką wartością są świetne zdjęcia potraw autorstwa Marty Dymek, ale także przejrzystość projektu graficznego, "nienaćkaństwo", mnóstwo powietrza i fajne opowieści autorki przy każdym przepisie. Qrcze, to naprawdę lubię! Oczywiście,  można pisać długie wstępy, ale nawet jeśli ktoś je przeczyta to może raz, albo zajrzy potem jeszcze kiedyś, a z książki korzystać ma się często i ten "szept autorki" przy każdym przepisie wprowadzający pierwsze wyobrażenie smaku i jej adnotacje o zamiennikach są niesamowicie uwodzicielskie.  
Kiedy pierwszy raz spróbowałam syropu z granatów, poczułam się jak wtedy, gdy pierwszy raz ugryzłam kostkę czekolady. Jego smak jest nie do podrobienia: charakterny, słodki, cierpki, kwaskowaty, lepki. Dodany do pieczonych warzyw sprawia prawdziwie kulinarną rozkosz. 
Książka ma dość nieoczywisty spis treści - potrawy nie są dzielone na posiłki według pór dnia, czy rodzaje potraw. Podział następuje wg składników, czyli kupujesz na targu Pomidory i bakłażana i do takiego właśnie działu zaglądasz, a gdy jesienią przyniesiesz z targu dynię, zajrzyj do działu "dynie". Jest jeszcze jeden rozdzialik "gdzie robić zakupy" i tu liczyłam (podobnie jak w swoich książkach robi to Jamie Oliver) na furę kontaktów, namiarów i wskazówek gdzie kupić wyśmienita tapiokę, srirachę, najlepsze tofu etc. Szkoda, że na tej liście tylko 3 pozycje, które chyba wynikały ze współpracy przy powstawaniu książki, bo aż mi się wierzyć nie chce, żeby tylko z tych trzech źródeł korzystała autorka.




Jeśli jeszcze się zastanawiacie nad prezentem dla kogoś, kto lubi odkrycia w kuchni, jeśli dopiero będziecie pisać list do Mikołaja - umieśćcie książkę Marty na liście życzeń. Ja osobiście znalazłam jeszcze jeden powód by ją kupić - to książka blogerki, dziewczyny, która pewnego zaczęła dzielić się z czytelnikami swoją pasją, odpowiadać na dziesiątki, z czasem setki maili. To strasznie fajne wiedzieć, że kupując jej książkę, zabieracie do domu kawałek Marty Dymek - całkowicie unplugged, w zaciszu własnej kuchni, czy fotela przy kuchennym oknie. Bez komputera, prądu i konieczności klikania statusów na fejsie. Z Martą w łóżku? czemu nie, szczególnie jeśli z tego ma wyjść pyszne śniadanie - kromka razowego chleba z domowym kremem laskowym…

P.S. Hej Siostry i Marto - jeśli będziecie razem robić kolejną książkę, włóżcie to części nakładu po gałązce szałwii, kawałku kory cynamonu albo skórki pomarańczy. Niech pachnie pięknie, jej książki na to zasługują !

4 komentarze:

  1. Książkę Marty mam i rzeczywiście jest wspaniała. W Merlinie można ją dostać w promocyjnej cenie.
    Warta każdej wydanej złótówki.
    A pomysł z pachnącym dodatkiem świetny. Pani Kasiu- może go Pani wykorzysta w swojej autorskiej książce??? :-)

    Z ciepłymi pozdrowieniami
    u.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo, bardzo dziękuję za tak wspaniałą recenzję - pomysł z pachnącą gałązką zapisany! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo bym chciała zakupić waszą książkę z potrawami.Proszę gdzie mogę ją zakupić

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz i zapraszam częściej :)
ze względu na ogromną ilość spamu z robotów, zmuszona byłam wprowadzić weryfikację obrazkową i logowanie. Przepraszam za utrudnienia...
(uwaga - jeśli komentarz zawierał aktywny link, nie będzie publikowany)