No bywa. Zdarza się, że "leń kuchenny" dopada mnie znienacka i ni diabła nie chce przejść. Najczęściej zdarza się w czasie osłabienia, choroby, tak naturalnie, ale czasem dopada w szczycie formy zdrowotno-intelektualnej. Nie chce mi się otwierać torebki z mąką. Nie mam chęci wyciągać z zamrażarki gotowego ciasta na tartę, usmażenie omletu wydaje się ponad moje siły, a nawet doprawienie twarogu suszonym pomidorem i bazylią bywa zbyt pracochłonne. Jak sobie radzicie przy napadach lenia kuchennego?
Nawet muzyka nie jest w stanie mnie wyzwolić z lenistwa, czy kuchennej bezsilności, szukam wówczas relaksu i spokoju. Posłuchajcie Paleo i "Woman Like Me"…
Miewam fazy kompulsywnego gotowania, gdy codziennie gotuję po 4-5 różnych potraw. Od zup i prostych przystawek, przez wymyślne kulinarne wygibasy, na ciastach i deserach kończąc. Bywają u mnie okresy - róbmy, pieczmy, zwijajmy, gotujmy - wtedy zapraszam na pichcenie koleżanki, organizuję spontaniczną imprezę dla znajomych "z okazji okazji", umawiam koleżanki na wspólne kręcenie ogromnych półmisków sushi, czy robienie skrzynek przetworów. Gotuję codziennie i w sumie ciężko przeżywam okresy odstawienia od palnika, patelni i piekarnika w chwilach choroby, niedomagania. Ale czasem, czasami, czasamiutko dopada mnie ON - leń kuchennny. Silniejszy niż najgorsza migrena, bardziej zjadliwy niż "mały głód", mocniej wyniszczający niż najgorsza dieta.
W zasadzie przez takiego lenia kuchennego mogłabym kiedyś umrzeć z głodu, serio. Gdy pracuje się w biurze, wśród ludzi to naturalnie wynika wyjście na lunch, jakiś jogurt wyciągnięty z szuflady biurka, drożdżówka, którą przyniesie koleżanka, czy paczka krakersów z konferencyjnej. A jak się pracuje "w kapciach" i człowiek zarobiony od 7 rano, to skutki mogą być opłakane. Od kiedy jednak prowadzę własną kuchnię, staram się chomikować, robić zapasy w spiżarni i zamrażarce. Zbieram "odzyskane" końcówki potraw z obiadu (tak, nasz pies głodem przymiera) i w zasadzie 5 minut w kuchni potrafi mi wystarczyć, by coś smacznego zjeść.
A jak Wy sobie radzicie przy napadach lenia kuchennego? W takich chwilach oczywiście wiem, że "trzeba jeść", ale nie mam ochoty zapychać się słodyczami. Mam kilka swoich patentów, które wymagają minimalnego wysiłku. Niektóre pokazują, że "chomikowanie" i "odzyskiwanie" jedzenia to jednak dobry nawyk, a "mikrofala najlepszym przyjacielem (wściekle głodnego) człowieka":
- szukam w zamrażarce pudełka z końcówką gulaszu, pieczonej kaczki, czy zupy, która została z ubiegłotygodniowego obiadu
- zjadam kromkę chleba podpieczoną w tosterze, posmarowaną kozim twarożkiem (zawsze mam w lodówce!) i pesto laskowym (zawsze mam w zamrażarce)
- rozmrażam ostatnią bułkę, rumienię w tosterze i smaruję hummusem (często mam w lodówce) posypując domowymi suszonymi wiśniami z zamrażarki
- wrzucam na patelnię porcję kiełków "do smażenia", które często mam na podorędziu
- jednym z moich ulubionych "najgorszych grzechów głównych" jest usmażenie kilku kromek chleba z serem żółtym, które zjadam z pikantnym ketchupem, pycha! (kiedyś wysiądzie mi wątroba)
- "rosołek w 5 minut" to patent, który stosowała moja mama, gdy musiała "na już" przygotować obiad po pracy dla oczywiście zawsze głodnych dzieci: wrzucam na wrzątek 1 łyżeczkę domowej kostki rosołowej (mama kiedyś robiła na gotowych niemieckich rosołkach z proszku), w kubeczku mieszam rozkłócone jajko ze szczyptą soli i 1-2 łyżkami mąki i wlewam takie kluseczki na wrzący rosołek - powstaje rzadka zupa z farfoclowymi kluseczkami, po prostu uwielbiam!
- "telefon do przyjaciela"tj sąsiadki/koleżanki mieszkającej w pobliżu "hej, może wpadnę na kawę/pożyczyć sól/oddać książkę?" no a potem grzecznie wyjadam obiad przygotowany dla męża albo proszę o zrobienie wypasionej kanapki (tylko gorzej jak "nikogo nie ma w domu")
Jeżeli jednak to nie ma być posiłek tylko dla mnie, ale leń dopadł mnie w chwili, gdy trzeba wykarmić całą, oczywiście głodną rodzinę, no cóż wówczas idą w ruch takie patenty jak:
- szybki makaron, czyli gotowy domowy sos pomidorowy do makaronu + 2-3 kulki pesto laskowego (syn otwiera słoik, córka miesza sos z pesto, makaron gotuje trzecie dziecię, ja podaję)
- szybki makaron nr 2 - w czasie, gdy gotuje się makaron (2 minuty pasta fresca) podgrzewam oliwę na patelni, dorzucam suszone pomidory (ze spiżarni), doprawiam mieszanką włoskich ziół i przypraw, dorzucam chochelkę wody z gotowania kluch, mieszam z odcedzonym makaronem, otwieram butelkę wina...
- młode ziemniaki z koperkiem i jajkiem sadzonym (skrobie syn, sadzi mąż, ja tylko nakładam na talerze)
- wyciągnięcie z zamrażarki pudełka z pierogami lubelskimi (są tam, czekają na czarną godzinę) - do tego mąż podsmaża cebulkę i gotowe
- zamówienie pizzy z dostawą do domu (to jedyne co do mnie dojeżdża, szkoda, że nie mieszkamy w rejonie działania FoodPanda, wtedy to bym miała wybór i zamawiała przez apkę)
- namówienie dziecka (mąż już się uodpornił), żeby wykazało się kulinarnie, chociaż i to ma swoje minusy, muszę toto dziecię w kuchni "asekurować", a czasem oznacza to jednak wielominutowe konsultacje
- wproszenie się na obiad do rodziny (przyniesiona butelka wina i słoik domowego przetworu służą za listek figowy)
- szybki telefon do znajomych, czy nie mają ochoty zaprosić nas na ognisko (kiełbasę i piwo kupimy po drodze, ja poczekam w samochodzie)
I najgorsze, najgorsiejsze z tego wszystkiego jest to, że właśnie nadciąga... Zbliża się, osacza, nie pozwala podnieść czterech liter z fotela leń kuchenny. Ten dziś to z powodu choroby i beznadziejnej ilości leków jakie łykam.
Zanim mnie przygniecie, zmusi do leżenia na kanapie i czytania książki, ostatkiem sił piszę apel do Was - co jecie, gdy Was dopadnie kuchenny leń, jak ratujecie się przed śmiercią głodową? No i wiecie, do sklepu mam 10km (za daleko), jest za to zamrażarka (a nawet trzy), spora spiżarnia, mikrofala, toster i … max 5 minut.
Jakieś pomysły?
---------------
przy okazji tego posta nawiązałam lekką i smaczną współpracę z FoodPanda.pl i teraz czekam aż rozszerzą się na "moją wieś"
Zamrożone ważywa, pierś z kurczaka, pierogi, sos do makaronu - coś w tym stylu. Albo coś ze słoika - kupnego (jezeli akurat mam). ;) No bo w końcu - coś zjeść trzeba. Najlepiej jest jak się zabierze kto inny za ten problem i ugotuje.
OdpowiedzUsuńA propos sushi - jutro mam w planie robić. :D Jak się zmobilizuję do roboty i wyjdą mi zdjęcia... to będzie na b., a jak nie to nie będzie nic.
Trzymaj sie :)
Jadę wtedy do ulubionego chińczyka po zupę ostro-kwaśną :)
OdpowiedzUsuńa ja wlasnie mam taki moment.. znaczy nawet nie leń, tylko pierwszy trymestr ciązy... wiec od kuchni odpycha mnie wszystko.. a rodzinka sobie musi radzić hehe..gotowe sosy do makaronu juz prawie na wykonczeniu, zamrazarka juz praktycznie pusta. mąż musi znosić eksperymentalną kuchnie 14 letniej pociechy( oj różnie bywa..z nieposolonymi ziemniakami włącznie) ja sie ratuję jeszcze makaronem ryżowym i spring rollsami..zawsze mam papier ryżowy i jak mam napad głodu to roluje wieczorem co mam pod reką:) no i w lodowce obowiązkowo kiełki stir fry.. kilka minut na patelni, do tego makaron ryżowy, jakiś sos i gotowe..
OdpowiedzUsuńOtwieram wtedy słoik bigosu od Taty i dodaje jakieś pieczywo lub młode ziemniaki. Robię owsiankę lub kanapkę scooby doo. I na pól dnia wystarczy -potem jakas zupa w Green wayu,czekoladka i żołądek zadowolony ;)
OdpowiedzUsuńW takich momentach przygotowuje pasta alla puttanesca z mojego ulubionego przepisu Sophie Dahl albo trochę bardziej pracowitą tortillę hiszpańską. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dużo zdrowia życzę.
U mnie z potrzeby takiej właśnie chwili powstała ostatnio "zupa z ostatniej limonki". Domowa kostka rosołowa, ryż, chilli lub inna ostra papryka i właśnie limonka. Jeśli akurat zawieruszyła się gdzieś w lodówce lub zamrażarce kolendra - pasuje cudownie, ale nie bądźmy wybredni ;) Najlepsze w tej zupie jest to, że jak potrzeba naprawdę dużej porcji, wystarczy dolać wody :)
OdpowiedzUsuńPrzepis mojej mamy z czasów studenckich: na tłuszczu zeszklić cebulę, zalać przecierem pomidorowym wymieszanym ze śmietaną lub mlekiem. Jeśli ktoś ma jeszcze siłę może doprawić solą, a nawet pieprzem :)
OdpowiedzUsuńHehe.. no taki leń jest akurat bardzo pożyteczny.. tylko trzeba go troszkę oswoić i przygarnąć :) Tobie to wychodzi znakomicie! Najbardziej mi się podoba opcja zaangażowania rodziny i odgrzebania zamrożonych skarbów ;). U mnie zwykle kończy się na makaronie z białym serem, polanym odrobiną stopionego masła z cukrem i cynamonem.. i nawet za stołem mi się nie chce siadać, opadam z talerzem w ręku na kanapie. Dzieci mają święto lasu i żywią się chlebem z miodem w ilości i proporcjach dowolnych :). Ale leń zwykle szybko się ulatnia i znów daję się wciągnąć w kuchenne zmagania... stęskniona (ciekawe, bo zwykle pierwsze co robię po takim kulinarnym fochu to drożdżowe ciasto - pachnące domowe ciepłe). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCzy znajdę u Pani przepis na bruschette? Jest wiele przepisów, jedne zalecają przed zapieczeniem grzanek natrzeć je oliwą a inne piec na sucho a dopiero potem skropić...Szukam takiego tradycyjnego pzepisu :)
OdpowiedzUsuńBruschetta to włoska wariacja na temat grzanki - opieczony nad ogniem (na patelni, w tosterze) chleb, oliwa i czosnek. I tyle. reszta to już szaleństwo własnych pomysłów. Moje są na blogu na przykład tu:
Usuńhttp://www.chillibite.pl/2013/07/bruschetta-z-kurkami-szawiowymi.html
i tu: http://www.chillibite.pl/2013/06/bruschetta-z-truskawkami.html - sezonowa z truskawkami :)
Dziękuję :) A prawidłowo to powinno się nacierać czosnkiem i skrapiać jak już grzanki są gotowe? :) Podobno bardzo popularne są bruschetty z pomidorami :)
UsuńGorący, chrupiący chleb posypuje się solą, naciera czosnkiem i skrapia oliwą. Pomidory pokrojone w kostkę (bez pestek), wymieszane z cebulką, ziołami i oliwą to klasyka :)
UsuńCzesi dla odmiany mają swoją wersję takich grzanek, nazywają się "topinki"- posypują te startym serem, który błyskawicznie się roztapia.
Dziekuję i przepraszam za kłopot. Ciesze się, że znalazłam osobę, która zna się na rzeczy i potrafi mi wyjaśnić to i owo :) Jeszcze tak zapytam... Włosi mają jeszcze crostini - czytałam, ze to takie małe grzanki częto mylone z bruschettą. To prawda, ze crostini to tostowane lub opiekane w piekarniku a nie grillowane białe pieczywo (tostowe lub pszenne ), którego nie w przeciwieństwie do bruschetty nie naciera się czosnkiem?
Usuńja tam się wcale nie znam, tylko lubię jeść ;)
UsuńCrostini to małe tosty, raczej grzaneczki z różnymi sprytnymi pysznościami na wierzchu, ale bez nacierania czosnkiem. No tyle mi przynajmniej opowiadano, a jak jest naprawdę, to tylko rodowita Włoszka wiedzieć będzie. Serdeczności :)
Dziękuję i przepraszam za kłopot :) I Crostini też skrapia się oliwą?
Usuń