Kiedy ostatnio byliście w Nowej Zelandii? A może wybieracie się w najbliższy weekend? To tak, Nowa Zelandia jest tak diabelnie daleko, że prędzej przyjdzie nam udać się do krainy Tolkiena, niż wsiąść w samolot. A może jednak nie, może wystarczy iskierka, zarzewie ledwie, by zapałać pragnieniem poznania zielonego końca świata? Jeszcze nie wiem w co się to przerodzi u mnie, ale jeśli kiedyś znajdę się w Nowej Zelandii, dużym przyczynkiem do tej podróży będzie książka Ilony Zdziech "Kuchnia Nowej Zelandii".
Kilka tygodni temu zupełnie przez przypadek, za sprawą Pistacjowej Lo, znalazłam się w Galerii Azjatyckiej Muzeum Azji i Pacyfiku na spotkaniu autorskim Ilony Zdziech. Nazwisko niewiele mi mówiło, jak okazało się jest to autorka jeszcze ciepłej książki "Kuchnia Nowej Zelandii". O kuchni Krainy Długiej Białej Chmury nie wiedziałam dotychczas nic. No może poza oczywistymi skojarzeniami - słynne małże nowozelandzkie, jagnięcina, kiwi, wyśmienite awokado, czy miód manuka. Spotkanie było niezwykle ciekawe, pochodząca z Żywiecczyzny autorka piękną polszczyzną opowiadała o swoim odkryciu i pasji, jaką stała się dla niej Nowa Zelandia. Zaczęło się od podróży na zielone wyspy kilka lat wcześniej, od coraz szerzej otwartych oczu, zachwytu dla kuchni, zwyczajów, gościnności i otwartości Kiwusów. Siedziałam, słuchałam, oglądałam kolejne slajdy z podróży i co chwila musiałam przymykać dolną szczękę, która niebezpiecznie opadała w dół. Fascynująca osoba, niezwykłe opowieści i ten dar, dar który ma niewielu, a którego zawsze u ludzi szukam - pasja, miłość i szczera chęć do "zarażania", do dzielenia się. Ilona Zdziech opowiadała o swoim zachwycie nad Nową Zelandią i niepostrzeżenie mnie wciągnęła.
Od kilku dni mam w rękach jej książkę, ale nie jest to taka zwyczajna "książka kucharska". "Kuchnia Nowej Zelandii" wydana jest w twardej oprawie, na dość ciekawym papierze, jednak daleko jej oj daleko do luksusowych, zachwycających książek kulinarnych, jakich ostatnio wiele na polskim rynku. W sumie, gdybym ją przejrzała w księgarni, nie jestem pewna, czy podjęłabym decyzję o zakupie. Ot średniej jakości (jak na książkę kulinarną) fotografie, na ponad 100 przepisów -naście, które wykorzystują gotowe produkty nowozelandzkie, zapewne niedostępne u nas, ja przy okazji dość niechętnie wykorzystuję "gotowce" w kuchni. A jednak jest coś, co mnie w tej książce urzekło tak bardzo, żeby ją polecić na blogu. Jest to dokładnie to, czego doświadczyłam na spotkaniu autorskim - PASJA. Fotografie w książce (w tym potraw) to po prostu masa zdjęć z podróży, wspaniałych jako ilustracja opowieści o wyprawie. Autorka nie jest zawodowym fotografem i myślę, że nie było jej celem robienie wystudiowanych zdjęć dań lokalnej kuchni, lecz raczej przekazanie ducha tego niezwykłego kraju. To nie jest też książka dwadzieścia, czy sto przepisów i już. "Kuchnia Nowej Zelandii" to opowieść polskiej Kiwuski, która zostawiła serce na zielonej wyspie i każdym słowem zawartym w tej książce wyraża swoją tęsknotę za nowym "rodzinnym" krajem.
Jeśli czasem wybierałam się gdzieś w podróż, szukałam często fajnych, nie "turystycznych" przewodników, ale książki z sercem, tajemnicami, i podpowiedziami dla odkrywców. Ilona Zdziech gruntownie przedstawia historię i kulturę każdego chyba zakątka Nowej Zelandii. Poprzez miłość do kuchni tego kraju, próbuje przybliżyć jego smak Polakom. Wstęp do książki napisał słynny nowozelandzki szef kuchni Peter Gordon, ale także ambasador Polski w Nowej Zelandii i Ambasador Nowej Zelandii w Polsce. Ilość przekazywanej wiedzy, praktycznych informacji, wspomnień, zdjęć i wyrażanej w każdym słowie miłości jest ogromna - autorka pracowała nad książką kilka lat, zdecydowanie nie jest to książka przypadkowa, czy pisana "na szybko". Wyjątkowym atutem książki są też "praktyczne podpowiedzi" - gdzie można kupić nowozelandzkie produkty w Polsce, z kim wyjechać w pierwszą podróż, gdzie zajrzeć i dokąd pojechać z dala od utartych szlaków. Kulinarne walory książki zbadałam swoim ulubionym "testem zakładki", czyli ile zakładek wkleję po pierwszym przejrzeniu książki - no noooo jest ich aż 17, a to naprawdę sporo.
Na pierwszy rzut upiekłam słynne ciasteczka ANZAC, które pieczone są z płatków owsianych, miodu manuka i wiórków kokosowych. Ich nazwa wiąże się ze smutną kartą historii Nowej Zelandii i jest skrótem od Australian and New Zealand Army Corps Day, przypadającym 25 kwietnia dniem pamięci o wspólnej ofierze żołnierzy dwóch krajów w czasie I wojny światowej na tureckim półwyspie Gallipoli.
Ciasteczka jednak pyszne i nie dziwne, że znajdowały się w żołnierskich plecakach na wojennych wyprawach. Pięknie pachną miodem, płatkami i kokosem, są takie niecodzienne w smaku. Wyszły mi identyczne w smaku jak w kuchni Ilony Zdziech - na spotkaniu autorskim miałam okazję skosztować ciasteczek wypieku autorki książki
2 łyżeczki sody
45g wrzątku
100g masła
85g miodu manuka
180g cukru (wg aurotki szklanka, czyli 200g, u mnie mniej)
200g mąki
140g płatków owsianych
90g wiórków kokosowych
Sodę rozpuść we wrzątku. Rospuść masło, wymieszaj z miodem i sodą.
Wymieszaj wszystkie sypkie składniki, dodaj do nich płynne i wymieszaj. Jeśli masa będzie sbyt sucha, dodawaj wodę po łyżeczce (u mnie nie było takiej konieczności). Formuj z ciasta kulki o średnicy ok 2cm i układaj na blasze wyłożonej papierem do pieczenia zachowując duuuże odstępu. Ciasteczka mocno rosną i rozpłaszczają się. Piecz ok 12-15 minut w temperaturze 150°C, ciasteczka powinny uzyskać jasno brzowy kolor. Wystudź je na kratce - uwaga po wyjęciu z pieca są bardzo miękkie. Gdy tylko wystygną i stwardnieją, przełóż je do metalowej puszki. Tak można je przechowywać "wiecznie", chociaż znikają szybciej. Uwaga, przechowywane latem w temperaturze pokojowej szybko łapią wilgoć i znów stają się miękkie i ciut klejące. Smaku im to jednak nie odbiera :)
Przyznam szczerze, że bardzo, ale to bardzo chciałabym tę książkę mieć w formie e-booka. Mam nadzieję, że Wydawnictwo Nowy Świat rozważy taką możliwość. To wręcz genialny przewodnik dla każdego, kto chciałby się wybrać do Nowej Zelandii. Z pewnością chciałabym mieć ze sobą tę książkę w drodze do Auckland, chociaż dźwigać ciężkiego tomu nie chcę. W formie e-booka, który polecany byłby przez biura podróży, czy linie lotnicze oferujące wyjazdy książka byłaby prawdziwym hitem!
Kupcie książkę i zacznijcie planować podróż do Nowej Zelandii!
Kuchnia Nowej Zelandii
Ilona Zdziech
2013r. Wydawnictwo Nowy Świat
cena ok 54-60zł
Dla miłośników Nowej Zelandii i Hobbita, wydawnictwo przygotowało ciekawą promocję, w której rozdaje pakiety płyt DVD z najnowszym Hobbitem - lubicie?
Kolejna zachęcająca recenzja od Ciebie i kolejna propozycja książkowa do chcenia :( niestety lista rośnie a nie maleje :( i skąd tu brać fundusze?!
OdpowiedzUsuńMiłego dnia!
Może list do Mikołaja? w sumie już można pisać :)
UsuńOoo, chyba już wiem, co upiekę i zabiorę w góry! :) tylko jakim miodem można zastąpić manukę?
OdpowiedzUsuńANZACi są super! Koniecznie upieczcie :D
OdpowiedzUsuńAnzacowy potwór ;)
haha :))
Usuńmamo Lenki spróbuj z rzepakowym
OdpowiedzUsuńA Ty pięknie wszystko opisalas. Niemal poczulam te fascynacje, ktora byla Twoim udzialem, kiedy sluchalas autorki ksiazki.
OdpowiedzUsuńJa z przyjemnoscia przeczytalam tekst Ilony Zdziech w czerwcowym wydaniu magazynu "Kuchnia" i zastanawialam sie nad zakupem, tej ksiazki, bo po pierwsze planuje w koncu taka podroz a po wtore dlatego, ze ksiazka kulinarna to czesto dla mnie nie tylko zbior przepisow do wykorzystania. Zawartosc mowi o zwyczajach mieszkancow, ich upodobaniach, usposobieniu. Nie musze byc w posiadaniu wszystkich skladnikow i gotowac z ksiazki na okraglo, chociaz przyznac musze, ze jak juz przeczytam o czyms to czesto daze do tego, zeby to zdobyc przy najblizszej nadarzajacej sie okazji.
Czekam na pojawienie sie w ksiegarniach, bo jakos nie mialam okazji sie jeszcze fizycznie przyjrzec.
Dziękuję Thiesso! Książka jest już od jakiegoś czasu na rynku. Proponuję księgarnię internetową. W Merlinie na pewno widziałam. Całus!
Usuń