"Wielki Gatsby", najnowsza filmowa adaptacja klasyki Francisa Scotta Fitzgeralda od niedawna w kinach. Wielka bańka - kolorowa, nadmuchana, piękna, nierealna, ulotna i niedotykalska? Czy może genialne oko Baza Luhrmanna, reżysera potężnych musicalowych realizacji. Czy już widzieliście film w kinach i podobnie jak ja macie lekki mętlik w głowie?
W moim "ogródku" sieję i sadzę to, co sprawia mi największą przyjemność. Stąd na blogu piszę tylko o filmach wartych zapamiętania, obejrzenia, przegadania. Trochę szkoda mi czasu i energii na notki oprodukcjach nie wartych zobaczenia, czy takich, które po prostu mnie nie zachwyciły.
Wielki Gatsby nie daje mi spokoju od kilku dni, widziałam i dumałam - pisać, nie pisać? Wiekową powieść amerykańskiego pisarza czytałam przed chwilą już po raz kolejny. Niby niewielka, a wyśmienita, zawsze sięgam do niej z przyjemnością. Fitzgerald niepokoi i porusza zapomniane rejony wzruszeń. Film Luhrmanna niby ogromny, ale... czy Wielki?
3D - czy chodziło o efekt groteski, marionetkowości postaci, pokazanie ułudy i sztuczności świata nuworyszy nowojorskiej prosperity sprzed niemal wieku? Czy może jedynie o łaaał-tyrzyyy-deee-suuuper-bedzieeee? Zachwycam się trójwymiarowym obrazem w "Avatarze", "Życiu Pi", "Hugo", odświeżonej wersji "Parku Jurajskiego". W obrazie Luhrmanna miałam wrażenie, iż produkcja powstawała na maleńkiej makiecie, a postaci były w nią wkomponowane komputerowo. Przez długie kwadranse w kinie miałam 3D serdecznie dość i aż chciałam zobaczyć dla kontrastu wersję 2D. Dziś, gdy myślę o zamiarze reżysera, zastanawiam się czy to nie był świadomy zabieg, by ów sztuczny, nadmuchany świat finansowej prosperity, żądzy i rozpasania nadąć jeszcze bardziej?
Muzyka - powieść Fizgeralda pisana była o czasach dla niego współczesnych - latach 20tych XX wieku. To era jazzu, swingu, charlestona. Większość poprzednich filmowych adaptacji niezwykle spójnie oddawała muzycznego ducha epoki, którą widz oglądał na dużym ekranie. Ale Luhrmann żyje w czasach hip-hopu. Za dźwiękową ścieżkę filmu odpowiada Jay Z i wbijamy się w muzyczne klimaty Lany Del Ray, Florence + The Machine, Gotye i samego Jaya Z.
Nagle w tej kakofonii i szaleństwie zachwyca "Love is Blindness" wg Jacka White, elektryzuje niesamowita wersja "Back to Black" Amy Winehouse w wykonaniu Beyonce i Andre 3000. Muzyka w Gatsbym zaskakuje potężnie, chociaż, gdzieś w tej całej współczesności dźwięków widać most, który połączył historię i świat sprzed 90 lat z tym współczesnym dzisiejszemu widzowi.
Obsada i adaptacja - czy ktoś tu w ogóle pisał scenariusz? Miałam wrażenie, że poszczególne dialogi są dokładną kopią scen z powieści, a jednak i tu film jest współczesny. Luhrmann położył ogromny nacisk na pokazanie blichtru, szału i ogromu niesamowitych przyjęć, które odbywały się u Gatsby'ego, jednak zabrakło mi równowagi po drugiej stronie szali, którą Fitzgerald w powieści mocno podkreślił - dramatycznie samotnej ostatniej drogi bohatera.
Bezsprzecznie największą postacią, głównym motorem i gwiazdą, która odbija się we wszystkich lustrach jest Leonardo Di Caprio. Jeśli nie z innych powodów, to dla niego warto zobaczyć film. Przyznam się szczerze, że jeszcze w kinie natychmiast sprawdziłam w Wikipedii ile aktor ma lat - w filmie ma dooobre kilka lat mniej. Elektryzuje słowem, przerysowanym gestem, tak "swobodnym" "old sport". Kupiłam go. Znów go kupiłam!
Jednak tuż obok wyśmienity Joel Edgerton w roli Toma Buchanana i Elisabeth Debicki jako Jordan Baker. Nie kupiłam Carey Mulligan, tak wyśmienitej we "Wstydzie", tu nie umiejącej oddać ducha zepsutej i próżnej Daisy Buchanan. Zupełnie nie rozumiem też co robił w filmie Spiderman (Tobey Maguire) - o ile w powieści postać narratora ciągnie historię, tak w filmie głupawe rozdziawienie paszczo-oczne zupełnie mnie nie przekonało (że nie wspomnę o kozetce terapeuty).
Jednak tuż obok wyśmienity Joel Edgerton w roli Toma Buchanana i Elisabeth Debicki jako Jordan Baker. Nie kupiłam Carey Mulligan, tak wyśmienitej we "Wstydzie", tu nie umiejącej oddać ducha zepsutej i próżnej Daisy Buchanan. Zupełnie nie rozumiem też co robił w filmie Spiderman (Tobey Maguire) - o ile w powieści postać narratora ciągnie historię, tak w filmie głupawe rozdziawienie paszczo-oczne zupełnie mnie nie przekonało (że nie wspomnę o kozetce terapeuty).
Historia - pisana 90 lat temu, a jednak jakże współczesna. Gdzieś tam jednak Luhrmann trafia, jego obraz jest spójny. Przez długi początek zastanawiałam się - skoro to musical, to czemu oni nie śpiewają? Produkcja, podobnie jak "Moulin Rouge" ma ogromny rozmach, eklektyczna muzyka to też znak rozpoznawczy reżysera ("Romeo i Julia"). I wciąż nie wiem, czy warto było poświęcić czas na pisanie notki. Skoro jednak w kilka dni po obejrzeniu myślę o oczach Gatsby'ego, zielonej latarni i pewnym niedosycie, który pozostał, to może warto? Teraz tym bardziej z chęcią przypomniałabym sobie wersję z Mią Farrow i Robertem Redfordem sprzed 40 lat.
Wyjdź z kina i rozejrzyj się. Sięgnij po pierwszy z brzegu brukowiec, gazetę polityczną, czy pismo celebryckie. Poszukaj życia i jego piękna albo "prawdziwych" postaci. Znajdziesz pustkę, blichtr, nadmuchane hasła i konwulsyjne drgania w rytm tego co akurat zapoda dj "prawica", czy "gorrąca plotka". I znajdą się w tym tłumie mniejsi i więksi, aspirujący "Gatsby". - politycy, prezenterzy, aktorzy, celebryci znani z tego, ze są znani. Czy i oni żyć będą jedynie ułudą, by ktoś ich historię opowiedział na kozetce psychiatry?
Aha - KONIECZNIE przeczytajcie (znów) powieść Fizgeralda, szczególnie jeśli widzieliście film w kinie!
Wielki Gatsby
reżyseria (i współautor scenariusza) Baz Luhrmann
melodramat, 142 min
w kinach od 17 maja 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawiony komentarz i zapraszam częściej :)
ze względu na ogromną ilość spamu z robotów, zmuszona byłam wprowadzić weryfikację obrazkową i logowanie. Przepraszam za utrudnienia...
(uwaga - jeśli komentarz zawierał aktywny link, nie będzie publikowany)