coś więcej

Marek Dyjak, publiczne serca pękanie

Wczoraj w warszawskim Och-Teatrze odbyły się dwa koncerty Marka Dyjaka, artysty, który głosem jak papier ścierny wykrzykuje na scenie życie - swoje, moje i tego gościa co stoi pod jednym z praskich bloków. Obie części widowni wypełnione po brzegi, na scenie przytłumione światła, fortepian, akordeon, perkusja, kontrabas i trąbka. Obok czarnego, prostego hokera dla artysty wysoki stojak wypełniony wodą. Nad sceną unosi się dym, po chwili rozpoczyna się pierwszy tego wieczoru koncert. 

fot. PAP/Maciej Kulczyński (ze strony www.MarekDyjak.com)
Marek Dyjak - niespełna czterdziestoletni, znerwicowany, od lat niepoukładany z życiem. Skromny, czy raczej zdystansowany od blichtru tego świata. Zawodowy hydraulik zaczyna śpiewać przez przypadek, gdy na jego drodze pojawia się twórczość wyklętego poety Wojaczka, potem jego gitarowe brzdąkanie usłyszy kompozytor z zepsutym kiblem, Jan Kondrak. "Piękny Instalator" ma 20 lat, gdy wygrywa FAMĘ i zaczyna pić. Nie przestaje przez 13 lat. 
Pije mocno, potężnie, żyje w oparach absurdu między spelunami, blokowiskami, a koncertami w Piwnicy pod Baranami. Pije, rzyga, umiera na gałęzi na oczach żony, zmartwychwstaje, bo zakumplował się z samym Bogiem. Miał trzeźwieć, ale znów nie wie jak, żona nie wytrzymuje. Nikt już z nim pić nie potrafi, gdy osiąga ponad 3,5 litra wódki dziennie, gdy przekracza 4,5 promila.  Potem jest wyłażenie, wycieranie się i ludzie, których Dyjak przepraszać będzie przez resztę swojego życia.  Jest muzyka, która pozwala mu żyć i nikotyna krążąca we krwi.


Koncert rozpoczęło "Na krawędzi (szkła/dnia)" Roberta Kasprzyckiego , a ja zbierałam myśli - to diabelnie filmowa muzyka, piekielnie mocny filmowy utwór.

na krawędzi szkła pęka pierwsza łza

Pierwsze takty, dwa wersy, Dyjak wyciąga z kieszeni paczkę papierosów, zapala pierwszego. Siedzę z rozdziawionym dziobem. Dalej  "Na Zakręcie" z dedykacją dla Krystyny Jandy, "Atramentowa rumba" dla Stanisławy Celińskiej, która skutecznie walczy, już ponad 25 lat. "Człowiek (złota Ryba)"  z Festiwalu Piosenki Więziennej w Strzelcach Opolskich, Dyjak w szklanej misie z wodą gasi trzeciego papierosa, na filtrze pozostawił swoje DNA. 

słuchaj ptaku, w klatce nie jest ci najgorzej
źle jest wtedy, kiedy nie chce się już żyć


W oparach dymu śpiewa o niebieskich drzwiach i pustce w głowie. Pod koniec utworu trąbka Jerzego Małka wchodzi w tęskny dialog-echo z głosem, który brzmi jakby za chwilę miało go nie być.

fot ze strony artysty
Najnowsza płyta Dyjaka "Kobiety" jest swoistym hołdem, podziękowaniem za to, że są, że były w jego życiu/nieżyciu. "Świat jest pełen aniołów", mówi. Poprzednią, "Moje Fado", mam już mocno w głowie. To na niej "Ta ostatnia niedziela" brzmi tak boleśnie, jak nigdy nikomu wcześniej się nie udało jej zaśpiewać, "Jednym szeptem" Czyżykiewicza jest tak prawdziwe, że własnych słów już nie wystarcza. Słuchając Dyjaka na koncercie, czy w domu całkiem prywatnie, mam nieodparte wrażenie, że nie ma znaczenia kto wcześniej śpiewał którykolwiek z utworów w jego repertuarze. Czy oryginalne wykonanie było to dobre, świetne, czy wyśmienite,  przestaje to mieć znaczenie. Dyjak nadaje każdemu słowu i każdej nucie nowy sens. Słucham "Tomaszowa", "W dworcowej poczekalni", "Będę z tobą", "Na zakręcie" i słyszę je pierwszy raz. A on stoi tam, nagi, połamany, posklejany taśmą, jak na sali operacyjnej oglądam jego zalane żółcią, krwią i plwociną wnętrze.  Krwią "która się boi" - publiczne pękanie serca. Nie ma fałszu, jest boleśnie, bezkompromisowo. Dyjak odejmuje słowa, składa ręce i skłania głowę w ukłonie. Niespotykana spójność twórczości z życiem artysty gasi każdego krytyka, zamyka usta i każe słuchać. Piszą o nim "polski Tom Waits", a ja mam przed oczyma dokument "Sugar Man" i widzę na scenie faceta, który nie stał się dobry - bo ja jestem proszę pani na zakręcie.

pisz do mnie bo umieram
pisz do mnie "czekam"
bo umieram
tylko się do mnie...
nie wybieraj

Każdy z wczorajszych koncertów był inny, oba trwały ledwie godzinę. Niezwykle kameralne, prywatne, bardzo intymne. Na pierwszym w szklanej misie aż siedem razy utopił swoje DNA, zaśpiewał 10 utworów głosem odapując tynk ze ścian. Dziwnie było wyjść z zadymionej sali "do życia". Brawa widowni chwilami brzmiały nieco nie na miejscu - chciało się ciszy, zadumania, bezhałasu.

Drugie spotkanie z publicznością było jeszcze bardziej osobiste, artysta był spokojniejszy, więcej mówił do słuchaczy, opowiadał o sobie, utopił tylko dwa papierosy, zaśpiewał 8 utworów. Dużo dedykacji w trakcie obu koncertów. "Będę z Tobą" - Oldze, dla której był zawsze złym ojcem i schorowanej matce. "Pierwszy śnieg" podarował swojemu psychiatrze, który powiedział mu, że dziś umrze. Zespół Marka Dyjaka jest w niego tak doskonale wgrany, jakby zamiast metronomu rytm wyznaczał im oddech wokalisty. Dr. House (Michał Jaros) na kontrabasie, rewelacyjny Marek Tarnowski na fortepianie i przyjaciel artysty na akordeonie.



pozwól odejść już
najlepszemu z twych żołnierzy
miejsce w szyku znam...

Nie wiem jak bywa na innych koncertach Dyjaka - rok wcześniej w Och-Teatrze, czy na Męskim Graniu, tym razem nie starczyło sił na bisy, po pierwszym koncercie wybrzmiała tylko pożegnalna "Piosenka w samą porę". Po drugim, żegnając się z publicznością poprosił, by mógł już nie śpiewać, chciał w niedzielę rano pojechać na ryby. Nie spotkał się ze słuchaczami, ktoś z obsługi zanosił za kulisy płyty po autograf. Dyjak jeszcze długo palił na bocznych schodach Och-Teatru.

3 komentarze:

  1. Piękne, bardzo poruszające!
    Kasia B

    OdpowiedzUsuń
  2. Dyjak tworzy niesamowity klimat, emocje, uczucia. To musiał być wspaniały i poruszający koncert :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłem na drugim koncercie. Udało mi się przed koncertem zdobyć autograf Marka Dyjaka, gdy palił papierosa przy bocznym wejściu do teatru. Miałem wielki niedosyt, że tak krótki to był koncert. Zastanawiałem się, czy to nie "wina" pierwszego (dodatkowego) koncertu, na którym artysta się "wypalił". Ale z tego widzę, że chyba prawdą jest to co powiedział na wstępie, że jest "słaby jak roślinka". Byłem już na paru jego koncertach i widać było za każdym razem, ile wysiłku go kosztuje to śpiewanie. Najlepiej patrzeć na jego ręce. Jest niesamowity. Jest potrzebny wszystkim tym, którym jego muzyka daje siłę do życia.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz i zapraszam częściej :)
ze względu na ogromną ilość spamu z robotów, zmuszona byłam wprowadzić weryfikację obrazkową i logowanie. Przepraszam za utrudnienia...
(uwaga - jeśli komentarz zawierał aktywny link, nie będzie publikowany)