Najbardziej niesamowity i poruszający film jaki widziałam w ostatnich latach. Film, po którym jeszcze długo rozmawialiśmy z moim nastolatkiem. Dokument, który niesie tak gigantyczny ładunek pozytywnych emocji, że znów chce się wierzyć w niemożliwe. Dawno nie byłam na filmie, w trakcie którego płakałam - "Sugar Man".
Nie dajcie się zwieść, czy wystraszyć temu, iż jest to dokument. Nie ma w filmie aktorów, znanych twarzy, ślicznych gwiazdek i pięknych hollywoodzkich scenerii. Nie ma nawet momentów. Cholera, no co takiego ciekawego może być w historii muzyka, o którym nikt nie słyszał?
"Searching for Sugar Man" to dokument, który w ubiegłym roku zebrał niemal wszystkie możliwe nagrody na festiwalach filmowych, przed którym skłoniła się Amerykańska Akademia Filmowa przyznając kilka tygodni temu Oscara. Film, który na ekranie wywołuje skrajne emocje - od łkającej radości, przez łzy i głęboką zadumę nad rolą losu, przypadku i własnej drogi życiowej. Tym razem zazwyczaj "dęte wielkie słowa" dystrybutorów - niesamowity, poruszający, niezwykły - brzmią wręcz banalnie.
Pod koniec lat 60-tych ubiegłego wieku, w zadymionym barze w Detroit dwóch producentów muzycznych wyłuskało Sixto Rodrigueza. Muzyka, który w barach śpiewał tyłem do publiczności, żył niemal na ulicy, ale jego barwa głosu i teksty, które pisał poruszały bardziej niż te autorstwa Boba Dylana. Mistyk, poeta, rewolucjonista słowa i przyszła wielka gwiazda - odkrycie! Niedługo potem Rodriguez podpisał kontrakt z Sussex Records i na początku lat 70-tych, rok po roku wydał dwie płyty "Cold Fact" i "Roming from Reality". Wybitne, poruszające, niesamowite tylko, że... nikt ich nie słuchał. Nikt nie kupował. Rodriguez umarł dla amerykańskiej sceny muzycznej.
Ale oto kilka lat później, w przypadkowej torbie, do RPA, w której trwa właśnie apartheid, trafia egzemplarz płyty. Gdzieś ktoś się nim zachwyca, wykonuje piracką kopię na kasecie i muzyka Rodrigueza rozprzestrzenia się wirusowo. W kraju, w którym nie wolno było posiadać telewizorów, który lekceważony był na scenie kultury, któremu wydawało się, że nikt na świecie nie wie co się dzieje tam, w środku. Teksty Rodrigueza słychać w każdym niemal domu - tuż obok Beatlesów, częściej niż Elvisa, czy Stonesów. Cenzura niszczy utwór, który jest woltą w światopoglądzie tamtego miejsca i czasu, "Sugar Man", by nie mógł być grany w stacjach radiowych, ale jest już za późno...
Rodriguez ze swoimi dwiema płytami staje się bardem RPA. Lokalna wytwórnia wydaje tego płyty, które sprzedają się w milionowych nakładach. Jest gwiazdą! I nie istnieje. Nie wiadomo o nim nic oprócz tego, że prawdopodobnie kilka lat wcześniej popełnił samobójstwo na scenie po nieudanym koncercie.
Przy okazji reedycji jego pierwszej płyty dwóch fanów, muzycznych detektywów z RPA, postanawia dowiedzieć się kim był. Kim był człowiek, który zmienił życie milionów w RPA. Jak zginął Rodriguez?
Film jest majstersztykiem w budowaniu emocji, napięcia i snucia tajemnicy, absolutnie rewelacyjny montaż! Kilka nieostrych fotografii, urywki wypowiedzi ludzi, którzy kiedyś go znali. Śledztwo, jakiego nie powstydziłby się najlepszy zawodowy detektyw. A najbardziej niesamowite jest to, że to JEST dokument! Tego nie wymyślił nawet najbardziej błyskotliwy scenarzysta. Film porusza wszystkie struny wrażliwości, które w nas tkwią. Słuchamy ludzi, którzy kilkadziesiąt lat wcześniej znali Rodrigueza i do dziś są pod wrażeniem jego muzyki i fenomenu niezaistnienia.
Natychmiast po wyjściu z kina popędźcie kupić płytę z muzyką Rodrigueza. Z każdym kolejnym odsłuchaniem przypominać będziecie sobie kardy, zdjęcia i opowieści z filmu. Na szczególną uwagę zasługują też świetne tłumaczenia tekstów piosenek artysty i mistrzowskie przeciąganie emocji widza do punktu, który znajduje się jeszcze dalej niż sięgał sam Hitchcock.
Nie żartuję - musicie obejrzeć ten film!
Historię pełną wspaniałej muzyki, nadziej i inspiracji.
Sugar Man, reż Malik Bendjellou
dokument, 85 min
dystrybucja Gutek Film
w kinach od 22 lutego i wciąż gra!
Zgadzam się - świetny film, widziałam go już jakiś czas temu ale muzyka towarzyszy mi niemal codziennie :)
OdpowiedzUsuń