Szarańcza w tempurze, larwy moli woskowych na kokosowej tapioce, czy mączniki młynarki z szałwią i czosnkiem? Nie jest to fragment książki o egzotycznych wyprawach do krajów wschodu, nie jest to nawet urywek z odjechanego programu survivalowego, to menu, menu warsztatów, na których byłam. Przyznam szczerze, że po wykonaniu kilku telefonów i wysłaniu -nastu maili nikt z moich znajomych nie odważył się wybrać na lekcję gotowania z owadami w roli głównej. Ja byłam, smażyłam... jadłam! Zapraszam na relację z najbardziej niezwykłych warsztatów w jakich dotychczas uczestniczyłam - "Robaki na talerzu".
Warsztaty zorganizował warszawski Slow Food Youth w ramach imprezy V Cooking Clash, która w sobotę, 29 września odbyła się w Parku Szczęśliwickim. Pierwsza moja myśl - eee robaki, jeść? fuuuj! ale okazało się, że prowadzącym będzie Kuba Korczak z food for friends, szkoły gotowania, której lokal w końcu ponoć otworzy podwoje niebawem, a póki co działa mobilnie. Z Kubą gotowałam już w Zielonym Jazdowie i na warsztatach ze świeżym ziołem, jak zawsze liczyłam na dobrą energię (oraz taryfę ulgową, na wypadek, gdyby wzięło mnie "bleee").
Na początek podglądaliśmy głównych bohaterów kulinarnych warsztatów, czyli pudełka z żywym stworzeniem od Fabryki Owadów. Właściciel Fabryki, Kuba Urbański opowiadał o swojej hodowli i prezentował małe i większe ruchliwe stworzenia. Uczestników warsztatów było dziesięcioro, ale wokół zgromadził się ponad 50 osobowy tłum, który dość mocno napierał, chciał dotykać i oglądać, dzięki czemu część owadów miała szanse na drugie życie na wolności. Firma Kuby Urbańskiego, z wykształcenia biologa, istnieje zaledwie 2 lata. Poczytajcie o jej początkach i fascynujących planach tu.
Karaczany są bardzo "czyste", nie zjedzą nic co spleśniałe, mączniki młynarki, jeśli chcemy wykorzystać kulinarnie warto kilka dni wcześniej nakarmić czymś pysznym - cynamonem, trawą cytrynową, kokosem, liśćmi limonki kaffir, korzennymi przyprawami. Świerszcze i szarańcza są trudne do upilnowania przy otwieraniu pudełek, a larwy moli woskowych trzeba wyłuskiwać z przerośniętych plastrów wosku, w których tworzą swoje kokony - małe, wijące, miękkie larwy sieją spustoszenie w pszczelich ulach. Głównymi klientami Jakuba Urbańskiego są sklepy dla zwierząt, ogrody zoologiczne i hodowcy zwierząt, którzy szukają dla nich żywego pokarmu. Zapytani o "owadzie eksperymenty na ludziach", Kuba chef i Kuba hodowca potwierdzili, iż znajdują się już smakosze owadów i w konkurencji człowiek-owad, która nas czekała za chwilę to człowiek zje owada, a nie odwrotnie.
Owady są blisko spokrewnione ze skorupiakami - krewetką, homarem, czy krabem. Są niezwykle bogatym źródłem białka, wapnia, żelaza i cynku. Są karmione naturalnie, świeżymi owocami, warzywami (podobno z ekologicznych upraw), a także miodem i korzennymi przyprawami. Bardzo żałuję, że nie usłyszeliśmy więcej o samych owadach, o tym dlaczego pojawiają się w diecie człowieka i czy mają szansą być przyszłością w kuchni. Mam nadzieję na kolejne spotkanie w nieco bardziej kameralnym gronie i chętnie wybiorę się na wycieczkę do Fabryki Owadów. Dzieci są zafascynowane możliwością podglądania i opowieściami o owadach, sami zobaczcie...
Po owadziej prezentacji, Kuba Korczak przydzielił nam stanowiska z nożami, deskami i menu dnia. Oj, reakcje były niezwykłe, ale skoro udało mi się już pokonać homara na warsztatach, postanowiłam, że i owada się nie ulęknę. A swoją drogą, może by tak pobudzić kreatywność twórców nudnego Master Chefa i zrobić uczestnikom warsztaty z robakami? no to by było wyzwanie!
Gdy po chwili przerzedził się nieco tłum oglądaczy, wstąpiła w nas zwyczajowa energia kulinarna i na trzech stanowiskach powstały niemal wszystkie potrawy z zaplanowanego menu. No może z małymi wyjątkami - kawioru nie było, gdyż świerszcze zdążyły się wylęgnąć z jaj w drodze na warsztaty, a na karaczany madagaskarskie nie starczyło nam czasu i sił. Pod koniec zrobiło się na tyle ciemno, że uniemożliwiało dalsze pichcenie. Tak sobie myślę, że gdybym w tej ciemności przywlokła w torbie kilka karaczanów, drewnojadów, czy szarańczy, mogłabym nie docenić hodowlanej "zdobyczy" we własnym domu ;)
Placuszki z młodymi świerszczami bananowymi - miał
być kawior z jaj świerszczy, ale się maleńtasy wykluły. Skakały,
rozłaziły się i... fajnie chrupały pod zębami. Były nieco mniejsze od
mrówki. Zjadaliśmy je na palcach umoczonych w miodzie albo na
lekkich placuszkach z prażonymi migdałami, gruszką, miodem i świeżą melisą.
Makaron z prażonymi mącznikami był wyśmienity, z pewnością za sprawą przypraw - świeżej szałwii, czosnku, chilli. Mączniki młynarki zostały odpowiednio dosmaczone przed przyjazdem na warsztaty. Przez kilka dni były karmione smakowitościami, które oddały w potrawie. Mieliśmy dwie ich wersje - pachnące curry albo cynamonem. Owady w potrawie z makaronem po prostu chrupały, naprawdę nic strasznego, czy ekstremalnego.
na masło wrzuć listki świeżej szałwii, chwile podsmażaj
dodaj mączniki młynarki (wcześniej odpowiednio smakowo karmione)
po chwili dodaj oliwę, sporo posiekanego czosnku i chilli, podsmaż
dodaj ugotowany wcześniej pełnoziarnisty makaron
wymieszaj i podawaj z serem dojrzewającym bursztyn
Robalowe lizaki z imbirem, cytryną i owadami - wyglądają ekstremalnie, przygotowanie może budzić pewne doznania z gatunku brrr, ale w smaku ot chrupiące, słodkie, lizakowe. Moje dzieci lekko się wzdrygały, ale zjadły i będą miało co opowiadać w szkole :)
do garnka wsyp spora ilość cukru i pozwól by się skarmelizował
dodaj sok s cytryny, wymieszaj
dodaj posiekany imbir i skórkę otartą z cytryny
wsyp larwy drewnojadów i szybko zamieszaj
po chwili dodaj świerszcze bananowe cały czas mieszając, by nie wyskakiwały
odstaw całość do lekkiego zgęstnienia,
a następnie wylewaj łyżką na przygotowane na pergaminie patyczki do lizaków
a następnie wylewaj łyżką na przygotowane na pergaminie patyczki do lizaków
Szarańcze w tempurze z czerwoną pastą curry - ooo to doświadczenie już było nieco z gatunku "ekstremalne". Szarańcza jednak była bardzo smaczna, wyśmienita tempura autorstwa Kuby nieźle zaostrzała apetyty, a sami dochodziliśmy do właściwego sposoby spożywania tego przysmaku - otóż jadamy bez skrzydeł, które włażą w zęby, reszta super!
5 suszonych papryczek chilli i 5 cm kawałek galangalu posiekaj a następie utrzyj w moździerzu z solą
dodaj utarty ok 5cm kawałek imbiru, potartą skórkę z 1,5 limonki i posiekaną pałkę trawy cytrynowej
wymieszaj całość na gęstą pastę
dodaj do niej gazowanej wody i mąki pszennej do uzyskania dość gęstego ciasta
rozgrzej olej w garnku do temperatury odpowiedniej do smażenia w głęboki tłuszczu - ok 150-160°C
wrzucaj żywe szarańcze i świerszcze bananowe do tempury,
wyjmuj łyżeczką lub widelcem i od razu wrzucaj na gorący tłuszcz.
Smaż do chwili, gdy ciasto się zarumieni, osączaj na ręcznikach papierowych.
Larwy moli woskowych na perełkach z tapioki gotowanych w mleku kokosowym z imbirem, cytrusami i miodem. To było jedyne danie, w którym zjadałam żywe, nie przetworzone obróbką cieplną, czy mechaniczną owady. Larwy moli woskowych są utrapieniem pszczelarzy. Mole te pustoszą ule - w plastrach wosku składają jaja, z których wylęgają się larwy, te zaś plotą w wosku kokony.
Przed przyrządzeniem tego dania syn Grzegorza, jednego z uczestników warsztatów, wyłuskiwał je z kokonów i wosku (w niebieskich rękawiczkach na zdjęciu). Była to jedna z ostatnich przygotowanych na warsztatach potraw i ... niewiele mieliśmy larw do skosztowania, w większości zostały zjedzone przez nas w trakcie gotowania, są naprawdę pyszne - jak słodkie, miodowe jagody. Zdjęcie larwy mola na języku Grzegorza rulezz ;))
wyłuskaj larwy moli woskowych z kokonów, przełóż do miski i wymieszaj z 2 łyżkami miody gryczanego
250g perełek tapioki przepłucz szybko na sicie zimną wodą
wrzuć je do garnka z gotującą się wodą - ok 100ml
po ok 5 minutach wlej puszkę 400g mleka kokosowego
gotuj na małym ogniu, aż tapioka zacznie mięknąć,
gdyby było zbyt gęsto, można dodawać w trakcie nieco wody - należy cały czas mieszać!
dodaj sok wyciśnięty z 1 pomarańczy, otartą skórkę z 1 limonki i 1 cytryny oraz utarte 2cm imbiru
na końcu dodaj miód - do smaku
na warsztatach użyliśmy miodu rzepakowego, ale z gryczanym deser nabrałby ciekawszego charakteru
nakładaj deser na talerzyki lub do miseczek, na wierzchu układając żywe larwy moli woskowych w miodzie
Szarańcza w tempurze i larwy moli woskowych na tapioce były dla mnie hitem. Wielu obserwatorów z niedowierzaniem przyglądało się naszym poczynaniom, czasem pozwalało sobie na niewybredne komentarze, ale, gdy potrawy były gotowe, chętnie sięgali po niezwykłe smaki z owadami w roli głównej.
Nie wiem, czy żałuję, że nie spróbowałam karaczanów, których nie zdążyliśmy zrobić. Na koniec wszystkie do domu zabrał syn Grzegorza, zatem liczę na jakieś wieści jak im się udały. A tymczasem dziękuję Kubie i Kubie i Emilii i Boli (!!!), a także współgotującym - Kubie, Krzysztofowi, Paulinie. Było świetnie - do następnego razu, z owadami lub bez.
Jak smakowało? - chyba nie było dania, które wzbudziłoby mój zdecydowany wstręt, czy niechęć. Nie można mówić tu o czymś "apetycznym" - no wiadomo przecie. Nie zgadzam się z opiniami, że "robaki są jak chipsy" - w zależności od formy ich przygotowania smakują naprawdę różnorodnie. Wszystkie potrawy były po prostu smaczne!
Miejsce - tym razem warsztaty plenerowe, eventowe. Wolałabym więcej uporządkowania i ogarnięcia przestrzeni.
Atmosfera
- bardzo dużo emocji, oczekiwań, kulinarnej "adrenaliny". Cudowna otwartość uczestników, prowadzących i pomoc ekipy ze Slow Food Youth (Bola!!), było naprawdę inspirująco!
Merytorycznie
- ciekawe informacje o owadach, ale dla mnie jeszcze za mało teorii (panie Jakubie poproszę o więcej!). Świetne pomysły na łączenie smaków. Prowadzący część kulinarną Kuba nieźle nad wszystkim panował, a chaos, który czasem się wdzierał w
nasze poczynania raczej wynikał z nieodpowiednio przygotowanego na miejsca. Warsztaty organizowało warszawskie Slow Food Youth - z pewnością były "raw", chociaż nie do końca w moim odczuciu w duchu "slow". Zadaniem Slow Food jest promowanie lokalnych smaków, lokalnych producentów żywności. Owady to egzotyka, która wprawdzie trafia już i do Polski, być może przyszłość kulinariów. Fabryka Owadów jest polskim producentem (hodowcą) tychże, jednak nie o takich tradycjach myślę mając w głowie ruch "slow" w Polsce. Coś jakbyśmy jedli na przykład gekony, czy kangury z polskiej hodowli.
Czas trwania i ilość osób - całość trwała ok 2,5 godziny, udział wzięło 10 uczestników i dobre pół setki widzów, podjadaczy i ciekawskich.
Cena - podstawowa 100zł, last minute 50zł. Myślę, że tego rodzaju warsztaty w cenie 100zł i w nieco bardziej kameralnej atmosferze to świetna propozycja.
Czy wrócę? - zdecydowanie tak! niech tylko Fabryka Owadów wraz z food for friends znajdzie ciekawą przestrzeń i piszę się pierwsza na następną turę!
tematy: Muchy w zupie i inne robaki na talerzu (klik)
Park Szczęśliwicki w ramach V Cooking Clash Składu Bananów
Cena 100zł/os
zapisy: szukajcie informacji o warsztatach u wyżej podlinkowanych organizatorów
Interesujace warsztaty. Sama jednak bym sie nie odwazyla. Brrr....w zyciu nie zjadlabym takiego robala. Nawet specjalnie karmionego przed przygotowaniem :) Poza tym tak je sobie zywcem smazyliscie...za duzo ja dla mnie :)))
OdpowiedzUsuńRozumiem, Majana, no wiesz, homara i raka też żywcem. Że nie wspomnę o ostrydze. Ja ostrygi nie przełknę!
Usuńpodziwiam Cię SzeLLko za odwagę, robaki to jedne z tych stworów, których bym nie zjadła...
OdpowiedzUsuńOj tak, Nina, ja bym kota nie zjadła na przykład :) a taki robaczek, myk i juz go nie ma. No dobra żartowała,, rozumiem alsolutnie wstręty, sama też nie byłam na początku taki"gieroj". Pozdrawiam Cie ciepło :)
Usuńniesamowite warsztaty, dla mnie biologa to byłoby coś:)
OdpowiedzUsuńDusiu, o wreszcie! wreszcie ktoś kto sie nie wzdryga! :) jak jeszcz ekiedyś będę na takie szła, ogłoszę na Fb, a póki co, jesli CIe interesuje temat, albo wycieczka, pisz do Jakuba z Fabryki Owadów, świetni ludzie!
Usuńkurczę, strasznie żałuję, że nie udało mi się tam być...
OdpowiedzUsuńHurra!! jest jeszcze ktoś, kto chciałmy, ufff :) pisz do Fabryki Owadów, na pewno dadzą znać, jak jeszcze coś zorganizują. Pozdrawiam :)
UsuńChapeau bas. Moje najszczersze wyrazy uznania. Ja chyba jeszcze nie dorosłam do takich warsztatów.
OdpowiedzUsuńKochana, wiesz na jakie na pewno nie pójdę, prawda? A owadzie, może kiedyś podpatrzysz, dam znać :)
Usuńo mamo! gratuluję odwagi:)
OdpowiedzUsuńdziekuję Agabi, więcej strachu niż to warte. Naprawdę ciekawie bylo :)
UsuńPoczątkowe przepisy był takie "lightowe", te robaczki takie dorobne... ale lizaki z robakami brr : )
OdpowiedzUsuńDzielna jesteś !
Weronika, dopiero po Twoim wpisie sie zorientowałam, że tak to wyszło. A wiesz, że dzieciaki zjadły po kawałku lizaka? (mamo chrupie ;))
UsuńPodziwiam i gratuluję odwagi. Nawet nie chciałabym spróbować takiego robala. Sam widok mnie odstrasza. Ale ciekawa relacja, dziękuje. :)
OdpowiedzUsuńEwa
No to przynajmniej poczytałaś "jak to jest", zapraszam częściej do mnie, na gotowanie zdecydowanie inne niż owady :)
UsuńCiekawe to wszystko,ale jak dla mnie przerażające..brrr...
OdpowiedzUsuńNie spróbowałabym żadnego z tych robali...
No,ale podziwiam za odwagę!:)
Rozumiem Cie, jak patrze na foty, to też mam teraz brrr :)
UsuńŚwietna relacja i warsztaty na pewno ciekawe, ale chyba nie odważyłabym się ich spróbować.
OdpowiedzUsuńMnóstwo ludzi niewybrednie komentowało na początku, ale jak popatrzyli, to wyciągali ręce po szarańczę itepe. Fajne doświadczenie :)
UsuńO matko jaka Ty jesteś odważna. Ja należę do tych co owada brzydzą się nawet jak jest na ścianie, a co dopiero na talerzu:) Muszę przyznać, że z ciekawością przeczytałam ten post, ale z gęsią skórką na ramionach:)
OdpowiedzUsuńOj tak oj tak, zrobimy kiedyś u Was takie warsztaty :) (no dobra, żartowałam!!)
UsuńJem rozne rzeczy, uwielbiam ostrygi i rozne morskie stworzenia, slimaki itd, ale tego drobiazgu bym sie nie odwazyla...
OdpowiedzUsuńSzczerze Ci powiem, że wolałam "drobiasg", jakoś karaczan mnei strasznie no wiesz, ruszał. Na szczęście mrok przykrył karaczany :)
Usuńnie-sa-mo-wi-te! ja bym spanikowała.
OdpowiedzUsuńAsieja - no wiesz, ja też na początku chciąłam uciekac ;) warsztaty były w otwartym terenie, więc klamki od dzrwi nikt mi nie trzymał. Ale było to świetne doświadczenie.
UsuńMusiałabym być bardzo zdesperowana i bez grosza w portmonetce, żeby jeść takie robaki. Całe szczęście istnieje tyle różnych innych przysmaków, którymi mogę się delektować.
OdpowiedzUsuńJadłam kiedyś w Johannesburgu 'mopani worms" (w restauracji!).
OdpowiedzUsuńNazwa myląca, bo to nie robak a gąsienica motyla: http://en.wikipedia.org/wiki/Gonimbrasia_belina
Te rzeczywiście smakowały jak chipsy, bo były suszone. Ale nie były solone, z tego co pamiętam. W wersji nie-przekąskowej podaje się je w sosie pomidorowym. No nie wiem... Nasiąkają wtedy sosem...
No cóż.. zjeść można wiele rzeczy, np baranie oczy, kota, psa, można by zrobić potrawkę z krowich odbytów, kupę też zapewne dałoby się zjeść pytanie tylko czy o to chodzi? Komentarze typu .. "nie dorosłam do tego jeszcze chyba".. albo "podziwiam" są jak dla mnie odrobinę żałosne.. no ale przecież to takie "nowoczesne" więc nie wypada powiedzieć "trzeba mieć niehalo w główce żeby zjeść robactwo i jest to obrzydliwe" no bo wyszłoby się na nienowoczesnego i zaściankowego a przecież tego dziś wszyscy się boją jak diabeł wody święconej.
OdpowiedzUsuńA najbardziej przerażająca jest ta beztroska i wręcz radość, z jaką autorka opisuje fakt wrzucania żywych stworzeń do wrzątku. Tak, koniecznie pokaż ten proceder swoim dzieciom, przeciez ugotowanie zywcem robaczka to taka sympatyczna zabawa, będzie co opowiadać w szkole. 'Maleńtasy' się wykluły i nie będzie kawioru? Nic to, fajnie chrupią w zębach, jest frajda! Owady to żywe istoty, o wiele mniej zaawansowane od ssaków i zapewne odczuwające większość bodźców na innym poziomie, ale beznamiętne wrzucanie ich do kipiącego oleju czy karmelu to gruba przesada.
OdpowiedzUsuńNie jest to blog wegański, czy wegetariański. Owadami karmi się hodowane w niewoli gady. Ja z przyjemnością zjadam raki i homary (wrzucane do wrzątku przed uśmierceniem). Jadam ślimaki, krewetki i małże. Nie jest to moja "codzienna" kuchnia, ale nie ma w niej nic obrzydliwego. o wartościowe źródło białka i składniki pożywienia ludzi znane od setek lat. Odrobina tolerancji by nie zaszkodziła, nieprawdaż? A jedzeniem nie "bawię się", bardzo je cenię i szanuję, a do wrzątku, czy oleju wrzucam je pełna namiętności.
Usuń...
Bloga piszę publicznie, szkoda, że autorzy komentarzy nie mają odwagi pisać ich pod nazwiskiem.
Wiem, że nie jest wegański blog, ale odrobina empatii wobec cierpienia zwierząt (nawet tak paskudnych jak robale) nikomu nie zaszkodzi. Mnie również uderzyła beztroska z jaka pisała Pani o wrzucaniu żywych świerszczy do wrzątku i co to ma do tego, że owadami karmi się hodowane w niedoli gady?! Dla gadów to jest jedyne pożywienie, my mamy nieskończony niemal wybór! Może jeszcze niech ktoś zrobi warsztaty z zabijania i jedzenia psa, w końcu w Azji to taki naturalne. Poza tym my Europejczycy mamy co jeśc, mamy inne źródło białka, po co jeść robaki? Rozumiem, w Azji, gdzie ludzię na prawdę nie maja co jeść. W Europie jest to kolejny wymysł znudzonego, bogatego europejczyka.
UsuńP.S. Naprawdę wrzuca pani pełna namietności żywego homara do wrzatku Jestem w szoku.
Wrzątek to od stuleci najszybszy i ponoć najlepszy sposób uśmiercenia homara, czy chociażby raków z kuchni polskiej. I o ile rozumiem świadome wybory wegan i wegetarian, to tego rodzaju uwag nie pojmuję u miesożerców. A małże to niby jak sie przyrządza ?? A ostrygi? Nie próbujmy udawać i wmawiać dzieciom, ze mięso rośnie na tackach w supermarkecie albo w lodowce. Mięso pochodzi od żywych istot, które sie zabija by skonsumować. Kiedyś dzieci aktywnie uczestniczyły w polowaniach, pomagały przy hodowli zwierząt i wiedziały, że zabicie owieczki, czy świnki to naturalna kolej rzeczy, by zjeść kiełbasę, czy szynkę. Krab we wrzątku ginie po kilku sekundach, proces uśmiercania drobiu, wołu, czy oprawiania królika jest bardziej długotrwały. Nie bądźmy hipokrytami...
Usuń