Kiedy zakochaliście się w kawie? czy pamiętacie chwilę popełnienia pierwszego kawowego grzechu? czy grzech był czarny smolisty rozlewający się gęstą lawą po podniebieniu? złagodzony mlekiem albo śmietanką? a może najpierw zgrzeszyliście dając się odurzyć aromatowi świeżo mielonych czarno palonych ziaren albo smolistego, parzonego gorącem expresso? jakie było to pierwsze kawowe zakochanie?
Pierwszy kawowy grzech popełniłam mając małe -naście lat. Upalnego lata, po powrocie z wakacji w Bułgarii, mama zaprosiła sąsiadów na "kawę mrożoną". Żar lał się z nieba, a ja pomagałam mamie w przygotowaniach do popołudniowego przyjęcia. Zaparzyłyśmy kawę w dużym dzbanku, tak po polsku, z fusami. Gdy już dobrze naciągnęła, mama odcedziła ją na sicie i lekko osłodziła. Rozlała do szklanek i odstawiła do wystudzenia. Gdy czarny płyn był już zupełnie zimny, ustawiła szklanki na tacy i schowała do zamrażalnika. Mnie powierzyła najważniejsze zadanie - co 30 minut miałam wyjmować tacę, mieszać zamarzający w szklankach płyn i ponownie odstawiać do zamrażalnika. Pamiętam oblizywanie łyżeczki i zdziwienie jak 'takie gorzkie coś' może być głównym deserem wieczoru, 'no ci dorośli to dziwne rzeczy lubią'. Po kilku godzinach czarny płyn zamienił się w kawową granitę pełną kryształków lodu, ostrożnie zmiksowałam zawartość szklanek wiertłem miksera i odstawiłam ponownie do mrożenia. Tuż przed podaniem do każdej szklanki mama nałożyła kopiatą łyżkę ubitej z cukrem pudrem wiejskiej słodkiej śmietany. Byłam pewna, że nie będzie mi smakowało, ale mimo wszystko chciałam spróbować, by przekonać się "o co c'man". Myliłam się. Bardzo. Czarny, zmrożony, utulony słodką bitą śmietaną grzech był cudowny! W obłędnie upalne lato, koniecznie zgrzeszcie mrożoną kawą.
To naprawdę nie były jeszcze czasy, w których mogłabym zakochać się w kawie jako napoju. Kawa była ciężka do zdobycia, wypluwanie fusów zwyczajnie mnie nie kręciło, jednak do obłędu doprowadzał mnie aromat ziaren mielonych w małym elektrycznym młynku, co stało się moją ulubioną "pomocą" w domu. Rozkoszowałam się zapachem świeżo zaparzonego czarnego napoju i obiecywałam sobie "jak dorosnę, to ją pokocham".
Moją miłość do czarnego ziarenka najbardziej rozpaliła jednak muzyka i pewien film. Film o kobiecie, która w pierwszych latach XX wieku zakładała plantację kawy w Kenii. Posłuchajcie 15 sekund i najsłynniejszego pierwszego zdania książki... I had a farm in Africa at the foot of the Ngong Hills - Miałam w Afryce farmę u stóp gór Ngong.
Na początku lat 90tych, pięć lat po premierze światowej, w Polsce pojawił się film Sydneya Pollacka "Pożegnanie z Afryką" z wybitną rolą Meryl Streep i fantastycznym Robertem Redfordem. Film był dość luźno oparty na książce duńskiej baronowej Karen Blixen, ale przede wszystkim na jej biografii i listach, które pisała do rodziny w Danii. W 1985 roku film Pollacka zdobył prawie wszystkie najważniejsze Oscary - za najlepszy film, reżyserię, scenariusz adaptowany, zdjęcia, muzykę, scenografię i dźwięk. Zakochałam się w marzeniu o Afryce i od tej pory każda filiżanka mocnego espresso kojarzyła mi się z kenijską plantacją i niesamowitym soundtrackiem z filmu. Dźwięk i muzyka Johna Barry'ego są w obrazie Pollacka bezsprzecznie wielkim aktorem. Jeśli zamkniecie oczy i wsłuchacie się w główny temat filmowy, zobaczycie rozległe sawanny, usłyszycie pomruki lwa i szelest liści kawowych krzewów na farmie baronowej Blixen...
Dwa lata po polskiej premierze filmu, powstała w Krakowie pierwsza kawiarenka, która skradła nazwę książce i filmowi, a w 1993 roku pomysł zaczął rozlewać się do innych miast - w Warszawie na Freta powstał maleńki, urokliwy lokal z trzema stolikami, do którego na randki zabierał mnie chłopak. Zamawiałam firmowego 'mazurka' i wdychałam aromaty, on popijał za każdym razem inną kawę parzoną w maleńkich tygielkach.
W mojej miłości do kawy wygrywa oczarowanie aromatem, nie dane mi jest rozkoszować się smolistym espresso popijanym chłodną wodą. Zazwyczaj (ale niezbyt często) pijam latte z dużą pianką i mnóstwem mleka, słabiutkie. Gdy jednak nastaje lato, włączam wszystkie letnie kawowe nastroje i pijam kawę, na którą moje serce reaguje dobrze, czyli bez nerwowych tików - grecką frappe, czarną granitę i kawę mrożoną z bitą śmietaną - fantastycznie gaszą żar, studzą i chłodzą w letnie upały.
Gościom, dla efektu, podaję kawę mrożoną w przezroczystych szklankach lub pucharkach, sobie robię w białym, ulubionym kubku z uchem, który ma idealny rozmiar akurat na trzy kulki mrożonej kawy i dwie łyżki bitej śmietany. Oczywiście możecie robić kawę metodą mojej mamy sprzed 20 lat, czyli co kilkadziesiąt minut mieszać podczas mrożenia szklankach lub większym pojemniku. Ja jednak polecam maszynkę do lodów. Jeśli macie dobry mikser, pewnie można dokupić do niego przystawkę "sorbetiera". Znacznie tańszym i ultra prostym urządzeniem będzie jednak domowa maszynka do lodów - polecam taką, w której do mrożenia w zamrażarce wstawia się jedynie wkład, a nie całe urządzenie. Całkiem niedawno na profilu Fb taką właśnie maszynkę rozdawałam w konkursie.
Kawa mrożona w maszynce do lodów
- zaparz w ekspresie 2 mocne kawy
- osłodź je do smaku, ale mniej niż zazwyczaj (ja słodzę 1 łyżeczką brązowego cukru na 1 szklankę kawy)
- jeśli lubisz, dopraw kawę przyprawami korzennymi (u mnie kardamon lub cynamon)
- wsyp pół kubeczka kostek lodu, by kawa szybko się ochłodziła
- przelej zimny napój kawowy do wkładu maszynki do lodów i zmrażaj kawę do pożądanej konsystencji - trwa to ok 15 minut
- jeśli maszynka posiada funkcję regulacji obrotów, pod koniec mrożenia, włącz ją na najwyższy bieg - lody staną się bardziej puszyste, ale też będą jaśniejsze
- osobno ubij śmietanę kremówkę (używam 30%) i pod koniec lekko ją dosłodź cukrem pudrem
- łyżką do lodów przekładaj zmrożoną kawę na przemian z bitą śmietaną do szklanek/kubków/pucharków, podawaj z szeroką słomką
uwielbiam kawę za zapach, z mlekiem, z cukrem, uwielbiam "Pożegnanie z Afryką" i Meryll oraz Roberta, uwielbiam lody... uwielbiam wszystko o czym dzisiaj wspomniałaś :) szkoda, że nie mam takiej machiny :(
OdpowiedzUsuńWiewióreczko, maszynka jest niedroga, serio serio - zamów sobie na prezent z okazji lata :)
UsuńJa się właśnie zakochałam w tej Twojej propozycji :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńPycha!
OdpowiedzUsuńOstatnio piłam granitę malinową, a kawowej i w dodatku domowej jeszcze nigdy nie próbowałam. Mogę sobie tylko wyobrazić, że smakuje bosko :)
W tym momencie właśnie takiej potrzebuję. Zrobię sobie dziś na wieczór.
Dziękuję za podsunięcie tego pomysłu.
Pozdrawiam serdecznie,
Edith
Jak się udało Edith ? Serdeczności :)
UsuńTak bym mogła grzeszyć codziennie :)
OdpowiedzUsuńPrawda? :))
Usuńłoooo matko!!! aleś to pięknie opisała. Ja kocham kawę w każdej postaci i nie wyobrażam sobie rozpoczęcia dnia od pachnącego, mocnego, esspreso!!!
OdpowiedzUsuńPróbuję sobię przypomnieć moment kiedy wpadłam po uszy z kawą, ale nie pamiętam. Pamiętam tylko, że właśnie jako dziecko dziwiłam się i zastanawiałm jak można to świństwo pić! :)
Dziekuję Marta :) ale to prawda, że nieczęsto zdarza się pamiętać początki miłości do niektórych smaków. Dziś moje dzieciaki wyjadają mi piankę z latte :)
Usuńteż miałam małe -naście lat pijąc pierwszą kawę. i tak mi zostało i towarzyszy mi każdego poranka
OdpowiedzUsuńcudne słodkości przygotowałaś
Fajnie masz :) u mnie latte w zasadzie od święta.
UsuńCudowne!
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, kiedy po raz pierwszy spróbowałam kawy,
ale teraz, nie wyobrażam sobie dnia bez niej;)
Dziękuję za komentarz i zazdraszczam uprzejmie codziennego rozkoszowania się magicznym naparem :)
UsuńZamówiłam tę maszynkę :)... Przez Ciebie, ten opis, ten przepis... och w sumie to już drepczę w miejscu na dostawę. Jak wypróbuję ją w kuchni, zapewne z Twoim przepisem najpierw. Bo kawa, lody, śmietana i ta aura za oknem to jest to co kocham, ps. ja także zakochałam się w kawie przez młynek mojej Mamuli :D
OdpowiedzUsuńOd razu mam przed oczami świetny firm 'pożegnanie z afryką' i zapach świeżo zmielonej kawy ^^ - klasyka, świetny przepis
OdpowiedzUsuńDziekuje Ci za ten muzyczny upominek.... uwielbiam ten film... uwielbiam Meryl...piękne...:)
OdpowiedzUsuń