Tak mi ostatnio przyszło do głowy, żeby zrobić jakąś akcję, której celem byłaby formalna zmiana terminów pór roku. Przecież to całkiem się pokręciło, czyż nie? Lato zaczyna się w połowie maja, trwa maksymalnie do końca sierpnia. Od 1 września mamy regularną jesień, a zima przecież nie zaczyna się dzień przed Wigilią, ale najpóźniej w połowie listopada, gdy szaleją pierwsze zadymki śnieżne. No i tylko kłopot mam z wiosną, bo ona ni diabła nie przychodzi wcześniej niż przed końcem marca. Czyli wyszłoby na to, że zimy mamy 4 miesiące, a wiosny tylko dwa... ech... i co tu począć? W te "letnie" dni zatem, kiedy naprawdę już marznę, wyciągam z szafy szary, gruby sweter z wielkimi guzikami, rozpalam drewno w kominku i pichcę w kuchni rozgrzewające potrawy. Bawię się w wiewiórkę i robię zapasy na zimę, tyle, że zamiast do dziupli, wynoszę je do spiżarni. Wymyślam nowe ciasta na poprawę nastroju i ... i znów robię makaron... Zapraszam na kobiece makaronowanie bliskie mi kobiety z fartuchami kuchennymi, wyciągam wiejskie jaja, włoską mąkę i sól morską. Ścieram na tarce buraki i kręcimy tagliatelle w niezwykłym kolorze - czerwony przecież rozgrzewa :) A czerwone tagliatelle z łososiem w koniakowo-szalotkowym sosie przegania szarugę za oknem.
Lata mijają, pędzą coraz szybciej, u mnie każdej jesieni kolejna rocznica powstania bloga i znów powód, by wspomnieć o mojej małej, jakże radosnej misji - róbcie domowy makaron! Własnoręczne tagliatelle, spaghetti, pappardelle, czy ravioli ma zupełnie inny smak, inny wymiar. A świat widziany zza makaronowych firanek wydaje się bardziej oswojony.
Mam jeden z Barcelony, jest piękny z Chorwacji, elegancki z Berlina i dwa z Zaczarowanej Doliny. Jeden w kolorach soczystej pomarańczy, dwa nieco bardziej romantyczne, fartuszysko "pani Cukierniczki" i jeszcze długa bordowa zapaska. Z szuflady pełnej nastrojowych fartuchów kuchennych, wyjmuję dziś ten, który najlepiej nadaje się do tańca, a potem włączam głośno Caro Emerald "Absolutely Me" i wsypuję mąkę do misy... Sami posłuchajcie jak dobrze się zaczyna :)
I cała płyta Caro jest taka fajna, energetyczna i radosna. W sam raz do makaronu! Zainspirowała mnie jej muzyką Ania (dziękuję), a płytę znalazłam w doskonałej cenie w ulubionym sklepie internetowym. Baaardzo polecam :)
No dobrze, to może jeszcze jeden śliczny utwór "Back It Up"
Zrobienie pierwszego makaronu wspominam jako wielkie przeżycie - w sumie 3 składniki - mąka, jaja i sól i "toto" niby ma być pyszne? Eeee coś mało skomplikowane, pewnie będzie jakiś haczyk i na pewno się nie uda. A jednak okazało się - najpierw proste, potem zabawne, a jeszcze później relaksujące i odprężające. Uwielbiam robić tagliatelle! I wciągam w tę moją pasję, albo chociaż zapraszam do zabawy wszystkie kobiety, które lubią chociaż czasami mieć nos i łokcie ubrudzone mąką. Bardzo gorąco Was namawiam - umówcie się we dwie, trzy, kupcie najlepszą mąkę, jaja od kur z wolnego wybiegu i sól morską. Nie zapomnijcie o papierowych torebkach (takich dużych, jak od pieczywa), by móc w nich układać wysuszone nitki, o dobrym winie, żeby było weselej i świetnej, radosnej muzyce, która zapewni jeszcze lepszy nastrój.
Gdy już opanujesz prosty sposób robienia makaronu (jednak polecam nabycie maszynki do wałkowania i krojenia), otworzysz się na najbardziej wymyśle wariacje - kolorów tagliatelle, czy spaghetti, farszów do ravioli, sosów do własnego makaronu. I oto znajdzie się tysiąc powodów, by na domową pastę zaprosić przyjaciół.
Tym razem nucąc sobie z Caro Emerald, zrobiłam czerwone tagliatelle, o którym już pisałam, jak jest proste i ładne. By nie straciło koloru, do wody, w której je gotowałam dodałam sok z cytryny. Świetnie do czerwonego tagliatelle pasuje łosoś w szalotkowo-koniakowym sosie z dodatkiem soku z cytryny i kremowej śmietany.
Pamiętaj, by robiąc domowy makaron, odłożyć kilka płatów makaronowych przed pocięciem i wykorzystać je do ravioli - na przykład czerwonego ze szczawiem, kozim serem i pancettą. Mrrrauuuu....
120g świeżego
łososia
oliwa z oliwek i
łyżeczka masła
4 szalotki
100 ml kremówki
½ lampki koniaku
ok 30ml soku z cytryny
pieprz, gałka
muszkatołowa, sól morska
Szalotkę pokrój w piórka i przesmaż na lekko przesmaż na rozgrzanej oliwie z masłem aż zmięknie. Pokrój łososia w dość spore paski, dodaj
do szalotki i chwilę razem przesmaż, pilnując by łosoś się nie rozpadł. Wlej sok z cytryny, kremówkę i dopraw do smaku solą i gałką muszkatołową. Zredukuj sos do lekkiego zgęstnienia i dodaj
koniak. Wymieszaj z ugotowanym wcześniej makaronem, i podawaj z grubo mielonym
pieprzem.
Smacznego :)
O! A tego zazdroszczę Ci najbardziej!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie za mało jest makaronowych wpisów na tym blogu!
Tak jak trufla ma swoje chleby tak u Ciebie powinien z każdym miesiącem (nie będę maltretować o tygodnie) pojawiać się nowy domowy makaron.
Może to dlatego, że tak uwielbiam wszelkie pasty?
Mam nadzieję, że kiedyś sama też będę tworzyć takie cuda. Niech tylko dostanę wreszcie we władanie swoją kuchnię
Swietny musi być taki domowy makaron!:))
OdpowiedzUsuńPOzdrawiam:)
Faktycznie, cos sie z tymi porami roku porobilo... Tu, gdzie mieszkam, wystepuja dwie: jesien i poczatek maja :)
OdpowiedzUsuńA makaron zdecydowanie w moim stylu. Intryguje mnie dodatek koniaku!
Szelko, mimo to, że jestem własnie po obiedzie (zielone tagliatelle z beszamelem rukolą i szynką), to na Twoje chętnie bym się połasiła! :)
OdpowiedzUsuńpozdr!
Melduja sie makaroniarze - daria i jarek :) i Twoj czerwony uwielbiaja juz ze zdjec... i koniak... mmm... i do tego Caro - idziemy potupac pantoflem :)
OdpowiedzUsuńZrobimy :) To jest moje wyzywanie, które muszę podjąć do końca tego roku :)
OdpowiedzUsuńSos z dodatkiem koniaku jest rewelacyjny, do tego makaron i łosoś i bardzo podoba mi się to danie. Ja robiłam sos śmietanowo-grzybowo-koniakowy do kurczaka. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCudnie wygląda, lubię takie kolorowe zabawy w kuchni. Bardzo tu u ciebie fajnie :)
OdpowiedzUsuńTo musi być pyszne! I wielkie dzięki za przepis na makaron! Chociaż na razie mało czasu, ale kiedyś na pewno skuszę się na taką domową robotkę... ;-)
OdpowiedzUsuń