Och wybrałabym się w podróż... małym dwuosobowym samochodem ze zdejmowanym dachem. Zabrałabym mój ciężki aparat (ale nie zapomniałabym i o podręcznej "maupce"), kilka kart, mapy i przewodniki. Jechałabym... nie nie, stop - dałabym się wieźć małymi krętymi uliczkami, z dala od autostrad. Jechalibyśmy bez dokładnego harmonogramu podróży, od winnicy do winnicy, od wzgórza do trattorii, od jednego posiłku do kolejnej lampki wina.... Och chce mi się takiej niespiesznej ucieczki-wycieczki do Toskanii. Póki co, wyciągam z biblioteki toskańskie wspomnienia pisarzy, podróżników, właścicieli winnic. Przerzucam karty kilku książek z włoską kuchnią, w których ukryte są toskańskie specjały. Zaraz zaraz mówiłam coś o samochodzie? No tak, mógłby być mały, byle miał ogrooomny bagażnik. A może przyczepkę? Najlepiej bagażnik i przyczepkę :) na zapasy oliwy, kartony wina, kręgi peccorino i kosze innych specjałów. Każdego ranka pędziłabym do lokalnej piekarni po toskański chleb. Bruschettę z oliwą, czosnkiem i ciepłymi od słońca pomidorami mogłabym jeść trzy razy dziennie. Ale oto jest koniec lipca, siedzę przy kominku okryta pledem i patrzę na mokre koty na tarasie. Czemu by nie zacząć od czysto teoretycznej podróży - z przewodnikiem, słoneczną lekturą i rozgrzewającą zupą, która kolorami i aromatem zaczaruje bure niebo... afirmacja... Toskania...
Podróż na talerzu - zamiast...
A może podróż na podniebieniu jako wstęp?
"...Instead of wastin' time
Feel good 'bout what you are dreaming of"......
Feel good 'bout what you are dreaming of"......
Mieszam cebulę i czosnek na patelni, kroję pomidory i nucę pod nosem z Madeleyne Peyroux... "Instead". Łomatko jak miło kołysze, aż niebo jakby się przeciera, a może to te kolory w garnku?
sami posłuchajcie... klik... Cóż poradzę, że znów "zasłużyłam" na przyjemność otwierania paczki z Merlina :)
Czy sprawiacie sobie czasami małe przyjemności? albo większe? spełniacie własne marzenia? Ja lubię czasami "pomyśleć o sobie". Kiedyś, gdy biuro firmy, w której pracowałam było w samym centrum stolicy, lubiłam zaglądać do księgarni nieopodal. Szperać wśród półek z książkami, kartkować je i zapisywać w kalendarzu na stronie "do kupienia". A potem czasami wciągał wir pracy i zapominałam, że miałam kupić książkę, płytę, czy ramkę w galerii po drugiej stronie ulicy. Czasami starczało czasu jedynie na pudełko "od Chińczyka" byle nie paść z głodu. Od kiedy zaczęłam jeździć samochodem, witryny sklepowe widzę tylko przejeżdżając z miejsca na miejsce, a już na spacer bez planu, bez celu całkiem nie starcza czasu. Udaje mi się ukraść kilka chwil w miesiącu na spotkanie przy kawie z koleżanką, na dobry film w kinie, czy ulubione sushi. Od kiedy jednak zaczęły powstawać sklepy internetowe powróciłam do zakupów w księgarniach. I od ponad 10 lat mam swoją ulubioną.
Kiedyś był to niewielki, sklepik z fajną nazwą. Oferta stawała się coraz większa - ukochane płyty, książki, bajki-grajki dla dzieci wyszukiwałam w wolnych chwilach, wrzucałam do koszyka, układałam na "listach życzeń" i kilka razy w miesiącu klikałam "wyślij zamówienie". Nie wiem, jak Wy, ale ja znajduję ogromną przyjemność w kupowaniu książek, muzyki i filmów w "mojej księgarni" - w "moim Merlinie" (mam nadzieję, że temu gigantowi na "E" nie uda się nigdy połknąć Merlina i że nie zniknie sama marka). Jedną z najfajniejszych rzeczy w tych zakupach jest... dostawa. Nie śmiejcie się, ale mówię całkiem serio :) Czy zauważyliście, że doręczyciele/listonosze prawie wyłącznie doręczają rachunki? Z rzadka zdarza się kartka pocztowa, bardzo często sterty ulotek, ale zazwyczaj są to kolejne faktury do zapłacenia.
Zakupy z Merlina zawsze odbieram od kuriera - powiadam Wam - sama przyjemność!. Kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Warszawie, było dwóch zaprzyjaźnionych kurierów UPS, którzy zawsze dzwonili do mnie w dniu doręczenia z rana, uzgadniali o której będę i czy ewentualnie zostawić paczkę u stróża. A teraz mam na mojej wsi dwóch "kurierów wiejskich". Przemierzają znacznie większe odległości niż kurierzy miejscy. Czasami ze "ściśniętymi pośladkami" i wielkimi oczyma muszą przemykać przed nosem wilczycy siedzącej na ganku, ale zawsze znajdą chwilę, by zamienić dwa słowa, zagadać, wnieść paczkę, czasem bardzo ciężką do salonu, czy gdzieś dalej. Szczególnie lubiłam pana B. z UPS, przemiły starszy pan, zawsze uprzejmy, niemal szarmancki, uśmiechnięty i taki... radosny. Niestety raz, że od jakiegoś czasu Merlin doręcza w moim rejonie firmą DPD, a dwa, że pan B. już w UPS nie pracuje :( Radość odbierania paczki pełnej 'przyjemności' jednak pozostała :) I właśnie niedawno odebrałam dwie przesyłki - jedną z płytami, a drugą z książkami, w tym kilka o Toskanii...
O rany, ale się rozpisałam... no to jeszcze posluchajcie innego utworu ""Homeless Happiness" z tej samej płyty Madeleine Peyroux "Bare Bones" :)
... klik...
Mimo, iż podróż do Toskanii jeszcze przede mną, ta zupa na dzisiejszy, pochmurno-deszczowy dzień jest wspaniała. To "zupa Oli", bo to Ola pierwszy raz ją dla nas ugotowała, a potem podzieliła się recepturą. I może, gdy wrócę z toskańskiej ucieczki-wycieczki, będę ją gotować zupełnie inaczej wg przepisu skradzionego z małej knajpki nieopodal Sieny, ale dziś ta właśnie wersja jest dla mnie kwintesencją marzeń i oczekiwań Firenze.
Toskańska zupa pomidorowa
2,5 kg słodkich dojrzałych pomidorów (jeśli jeszcze na nie nie pora, możesz użyć pomidorów pelati z puszki - najlepsza będzie odmiana san marzano)
500g cebuli (ok 6 sporych sztuk)
6-8 ząbków czosnku
150ml oliwy z oliwek extra virgin
500-700ml bulionu warzywnego
jedna niecała bagietka
garść świeżego oregano
pęczek świeżej bazylii
ok 2 łyżeczek soli (do smaku)
ewentualne dodatki; gęsta śmietana, suszone pomidory, pesto genovese
Pomidory sparz, obierz ze skórki, pokrój na ćwiartki i przełóż do garnka o grubym dnie. Dodaj posiekaną bazylię i listki oberwane z gałązek oregano. Cebule i czosnek pokrój w kostkę i przezmaz na oliwie az zmiękną (nie powinny się zarumienić!).
Bagietkę pokrój w kostkę i zrumień na suchej patelki lub pokrój w cienkie plastry i tostuj w tosterze, a następnie wrzuć do gorącego bulionu. Zagotuj bulion, aż grzanki całkiem rozmiękną - całość przełóż do gotujących się pomidorów wraz z cebulą i całą oliwą. Zagotuj razem, a następnie zmiksuj blenderem lub żyrafą. Ja nie robię tego dość dokładnie, gdyż lubimy mniej gładką strukturę tej zupy. Na końcu dopraw zupę solą i oprósz pieprzem. Podawaj gorącą z dodatkami wg uznania - kleksem gęstej śmietany lub pesto genovese wymieszanym z posiekanymi suszonymi pomidorami.
Zupa jest lekka, ale bardzo bardzo aromatyczna.
Ku mojemu zaskoczeniu zupa toskańska zachwyciła dzieci, które dotychczas tolerowały tylko jeden 'jedyny słuszny' rodzaj zupy pomidorowej, czyli klasyczna domowa, na wywarze z cielęciny i zawierająca w składzie wyłącznie... pomidory. Taką zupę zabielam i podaję z ryżem. Identyczn jak za czasów mojego dzieciństwa ;)
aj gęsta i kremowa, wygląda obłędnie... poproszę dziś na obiad :) wspaniała...!
OdpowiedzUsuńFantastyczna, a ze kazdy przepis na pomidorowa musze przetestowac, sprobuje i tego :)
OdpowiedzUsuńWspaniała zupa, kusi swoim wyglądem. Uwielbiam zupy na świeżych warzywach ich smak jest niezastąpiony
OdpowiedzUsuń;)
Uwielbiam tę zupę! Uwielbiam Toskanię, kocham Italię i wszystko co z nią związane.
OdpowiedzUsuńKiedy się wybierasz do Toskanii? Będę czekac na relację:).
Pozdrowienia:)
Majana
Ps. ja tu chyba pierwszy raz ;)
ps nr 2 ;) Uwielbiam toskański chleb bez soli:)
OdpowiedzUsuńcudne zdjecia:) a taka zupka musi smakować wybornie:)
OdpowiedzUsuńWycieczka-ucieczka... Po krętych ścieżkach. Pośród wiejskich domków. Nie Ty jednak o takiej marzysz...
OdpowiedzUsuńA przyjemność sprawiam sobie zazwyczaj nowymi foremkami. Albo książkami, to prawda. Ale kupuję bezpośrednio, poprzez dotyk. Internet nie ma tej magii...
Za to magię na pewno ma zupa. Doskonale kremowa. Taka, jaką lubię najbardziej...
Pozdrawiam, Szelko!
Chill, super płytka, z ciekawości weszłam sobie na merlina posłuchać. Też lubię ten sklep, tym bardziej, że mam go pół rzutu beretem od domu. Nie potrafię się powstrzymać by nie zrobić sobie właśnie takiej małej przyjemności raz na jakiś czas. Znasz pewnie książki Marleny de Blasi. Nie wiem jak Ty, ale ja nie potrafiłam przebrnąć spokojnie przez jej tutuły. Szczegółowe opisy wiejskich biesiad prosto ze słonecznej Italii, czy nawet prosty i niby banalny przepis na bruschette - wszystko to czytałam po kilka razy zatrzymując się po kilku słowach i zaczynając od nowa :D Syzyfowa praca :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam krem z pomidorów. Mam też zwyczaj testować go w każdej nowo poznanej włoskiej knajpce. Z różnym niestety skutkiem (najlepszy - w tawernie w Sopocie!)Sama zakochałam się swego czasu w kremie z pieczonej papryki, pomidorów, czosnku i cebuli z odrobiną koziego serka na wierzchu, do tego grzanki z pecorino .... i można marzyć o słońcu i błękicie
Pozdrawiam gorąco
Czy dodatek bagietki to jest w celu zagęszczenia zupy? I czy niecała bagietka to tak gdzieś ze 3/4? Czy można zamiast bagietki dać inne pieczywo??
OdpowiedzUsuńBędę wdzięczna za odpowiedź :)
Zamiast bagietka moze być dobry pszenn chleb, to właśnie zagęszcza zupę :)
UsuńWell, nie wiem co źle zrobiłam ale 6 dużych cebul i niecała bagietka zupełnie zabiły smak i aromat pomidorów i świeżych ziół. Jak dla mnie zupa ciężka i mimo wspaniałych składników raczej mdła a przecież trzymałam się przepisu...
OdpowiedzUsuńOlu, zupa jest zdecydowanie pomidorowa aczkolwiek bardzo gęsta. Ale masz rację, w większości przepisów podaję wagę składników, tu przy cebuli wagi zabrakło. Już uzupełniłam. Z dodatkiem ziół i przypraw zupa nie powinna być mdła, może za dużo cebuli wyszło? W końcu u moich "6 dużych" może być inne niż Twoje "6 dużych". Poprawiłam.
Usuń