Marmolada pomarańczowa z ociupiną imbiru

Prawie codziennie robię sobie wycieczki. Wycieczki o jakich marzyłam w dzieciństwie, a będące wówczas udziałem bohaterów książek z młodości. Takie, które najpierw cieszą oko, potem powodują chwile zastanowienia, by w końcu zaowocować pysznym smakiem na stole. To moje wędrówki do spiżarni - po suszone pomidory do sałatki, słoik ogórków dębowych na zupę, powidła węgierkowe do piernika, czy chutney z mango do mięsa. Pod koniec lutego sporo półek jest  już opróżnionych i wtedy tęsknię do robienia przetworów. Ale na szczęście zimą też można coś pysznego zaczarować w słoiki! Na przykład wyśmienitą marmoladę pomarańczową.


Makaron z truflą

Pierwszy raz zobaczyłam jesienny Paryż w słoneczny październikowy weekend w latach 90-tych. W powietrzu unosił się zapach wilgotnych liści, paryżanki stukały obcasami po ulicach i nosiły ciepłe szale okrywające ramiona. Najmilsze były wczesne godziny poranne, gdy słychać było dozorców szurających miotłami do liści, a w rynsztokach płynęły wartkie potoki wody z mycia chodników. A w Paryżu, nawet gdy trochę pada, jesień jest piękna i... pyszna. Do dziś pamiętam smak soczystych śliwek kupionych na wtorkowym straganie, które lekko przecierałam rękawem i zjadałam jeszcze ciepłe od słońca. Słodki sok brudził palce i ściekał po brodzie, a ja nie mogłam pohamować śmiechu radości i wolności i zachwytu.



Sentymentalny domek, czyli... pierwszy sernik

W końcu przychodzi taki czas, gdy własne wspomnienia z dzieciństwa stają się coraz bardziej odległe, a maleńtasy mają większe ręce, sprawniejsze dłonie i takie jakieś wysokie się robią - nawet sięgają do górnych szafek! A potem same pchają się do kuchni z hasłem "dziś ja gotuję!". Fajny czas :) Wtedy wyciągam kajet z przepisami z dzieciństwa i opowiadam jak piekłam swoją pierwszą pizzę. Łomatko! to 'coś' było na gruuubym grubym spodzie (dobre 4-5 cm), miało mnóstwo "żółtego sera" na wierzchu (czymkolwiek ów ser wówczas bywał), do tego pieczarki, szynka konserwowa, papryka i na pewno coś jeszcze, ale już nie pamiętam co - wiem, że było "na bogato". Ale "najlepsze" było na końcu - ową "pizzę" polewało się po upieczeniu "keczupem" (kto pamięta "Krzepkiego Radka" albo "Słodką Anię"?). We wspomnieniach pozostało "pyszność" (hihi) i moi kochani rodzice zajadali się, oblizywali i prosili o więcej. Tak wyglądała jedna z pierwszych lekcji 'rodzicielstwa' jaką pobrałam w życiu - to co zrobi twoja pociecha z założenia jest pyszne! Dziś jednak nawet widok klientów pizzerii, którzy pizzę polewają po upieczeniu sosem pomidorowym jakoś mną wstrząsa, a ketchup smakuje chyba wyłącznie na "zapiekankach" z serem i pieczarkami (też wspomnienie z dawnych czasów). 

I tak sobie dumam, że współczesne, małe ode kuchciki mają więcej wzorców, możliwości smakowania i kreowania w kuchni. A jednak sięgając po stary zeszyt z przepisami sprzed -dziestu lat jako jedno z pierwszych słodkich dań do wykonania proponuję im "domek", inaczej zwany "chatką", czyli mój pierwszy sernik. Maluchy pytają - "a kto to pisał, czyje to pismo" i tak ciężko im uwierzyć, że dziecięce okrągłe literki, tak podobne do ich własnych, są moje...




Makaron z pieczoną dynią, rukolą i kozim serem

Urokiem zimy w kuchni jest poszukiwanie pomysłów na potrawy ciepłe, gorące i sycące. Kłaniam się gęstym zupom, mięsnym daniom jednogarnkowym i makaronom w gęstych kremowych sosach. Gotuję drożdżowe kluski na parze do gulaszu i kremowe zupy. Ale nawet zimą szukam kolorów na talerzu, może właśnie dlatego, że kolorów brakuje mi najbardziej. Wyciągam pachnące latem chutneye ze spiżarni, piekę barwne ciasta i przepraszam się nawet z dynią, za którą nie przepadam - nagle zaczyna nabierać uroku i smakować wyjątkowo. Wokół śnieg skrzy się w zimowym słońcu, a ja piekę dynię i gotuję makaron...



Wariacje na temat pesto

Pewne słowa w kuchni działają na mnie magicznie. Oprócz "petit dejeuner", "spiżarnia", czy "zinfandel",  niezwykle kusząco brzmi dla mnie pesto - zawsze jest obietnicą czegoś pysznego :) Ostatni słoiczek 'gotowca' kupiłam w sklepie dobre 5-6 lat temu. Ot, któregoś dnia robienie pesto, oprócz domowego makaronu, stało się dla mnie najbardziej wdzięczną pracą w kuchni. Lubię oddzielać twardsze końcówki od aromatycznych listków rukoli, opuszkami palców odzierać młode, wilgotne orzechy laskowe z białej skórki.  Lubię zapach tartego parmezanu, suszących się pomidorów i tę chwilę, gdy struga oliwy łączy wszystkie składniki…

Włączam radosną piosenkę Tima Kay  "My World" z czołówki programu  'Jamie w Domu', wyciągam moździeż, oliwę i robię pesto :) ... klik na strzałeczce ...
 

Paryski omlet z czarną truflą

No i jak tu nie oszaleć! już wiosną pachniało i pticy ćwierkały głośniej, a tu zima wraca, sypie śniegiem i przykrywa świat białym puchem.... A już już knułam jakiś wiosenny, krótki chociaż wypad do Paryża - na poszwędanie się wzdłuż Sekwany, na chrupiące bagietki poranne, na croissanty do kawy na drugie śniadanie. Na czytanie książki w pachnącej boulangerie, na pyszną boullabaise w ulubionym bistro i wino z popękanej karafki w Chez Catherine. Lubię w letnie niedziele pojechać do ogrodów wersalskich, leżąc na trawie czytać książkę, a wieczorem wysłuchać mszy w Notre Dame. Lubię myszkować w zielonych blaszanych budkach antykwarycznych nad rzeką, kupować czarno białe, czasem tandetne pocztówki. Lubię spacerować na Montmartre i podziwiać deskorolkowców na Place de Varsovie. Jeszcze nigdy nie udało mi się zgubić w paryskim metrze, ale  czasami wysiadam na nieznanej stacji i wędruję w poszukiwaniu nieodkrytej cafe. Tymczasem jednak wieczorami rozpalam kominek, przykrywam stopy ciepłym pledem i czekam na kolejne słoneczne poranki, na pachnący zapowiedzą zieleni lekki wiatr, który sprzyjać będzie planowaniu paryskiej ucieczki-wycieczki...

W zimowe ranki miło jednak powspominać wszystkie paryskie wypady. Wystarczy wcisnąć "play" i zaplanować coś pysznego, koniecznie okołoparyskiego do zjedzenia :) Och, czy oglądaliście piękny film o Edith Piaf z wybitną rolą  Marion Cotillard "Niczego nie żałuję"? Koniecznie obejrzyjcie! jest już na dvd.

   

Wyśmienite tiramisu

Tirami sù  - ochhhh poderwij mnie! Albo nie, to ja, ja poderwę ciebie. Wpadnij na filiżankę mocnej espresso, może być w porze włoskiego drugiego śniadania. Zamknij oczy na chwilę, wnet usłyszysz chlupot wody w kanale, gdy przepływać poniżej będzie gondola. Już wdziera się w nozdrza aromat kawy, gorącej mocnej i gęstej jak lawa. Jeszcze chwilka... nie otwieraj oczu... rozchyl usta, czujesz? Wilgotna, delikatna puszystość rozpływająca się  na podniebieniu. Czekaj czekaj, nie rozumiem, przełknij - mruczysz? ach, udało mi się? czy jeszcze? tak jest jeszcze kawałek, nawet dwa, czyli powiadasz udało mi się... poderwać cię, oderwać od ziemi, zachwycić doskonałym smakiem... zatem teraz ty, ty poderwij mnie - tirami sù. 



Diabelskie babeczki z nalewką wiśniową i kremem

Kuszenie przez podniebienie, jest tak przyjemnie grzeszne.... Dla obu stron - kusiciela i kuszonego :o) Ostatnio byłam kuszona - ki diabeł nie wiem, bo się nie przedstawił, ale w głowie aż wirowało mi od potrzeby czegoś czekoladowego. I nie, tabliczka czekolady nie da rady w takich chwilach. Miało być  wilgotne, miękkie, dogłębnie czekoladowe, a najlepiej z nutką alkoholu. Pasujące zarówno do ulubionej latte z cynamonem, jak i gorącej herbaty pachnącej pomarańczą. Szykowała się właśnie dziewczęco-dziecięca impreza  i umyśliłam sobie mocno mocno czekoladowe babeczki (cup cakes) zamiast tortu, by zaspokoić obie potrzeby. Czy u znanych wam dzieci też zauważacie jęk "nieeee" na pytanie komu ukroić  tortu? Tego właśnie chciałam uniknąć i moja czekoholowa "faza" zbiegła  się z entuzjazmem jubilatki dla pomysłu osadzenia  świeczek do zdmuchnięcia w babeczkach zamiast w torcie, którego jak mały by nie był i tak zawsze mnóstwo zostaje. A i małym łapkom łatwiej wyłuskać czekoladową słodkość z papilotki niż bawić się w wydłubywanie z tortu tylko tego, co najlepsze. 



Angielskie scones z masłem i malinową konfiturą

Czasami trudno nam przychodzi pozytywne myślenie, ale w Dniu Pozytywnego Myślenia (przypada 2 lutego) od rana staram się otaczać pozytywna aurą, radosną muzyką i smakowitymi zapachami.  I mam nadzieję, że starczy tego na kolejne tygodnie. W końcu niebawem wiosna! Pamiętam chwile kulinarnej rozkoszy, które kilkukrotnie udało mi się przeżyć w .... Wielkiej Brytanii :) No jakoś nie jestem wielkim fanem kuchni Wyspiarzy, ale  jest coś, co mnie absolutnie rozmiękcza, rozkłada na czynniki pierwsze i wywołuje mruczące pomlaskiwanie. Ciepłe, puszyste scones - z masłem, konfiturą i (w  domu) szklanką puszystej latte z cynamonem lub (w Anglii) filiżanką mocnej herbaty z mlekiem. Pal licho kalorie i inne "skutki uboczne" :) Scones są idealne w "dniu pozytywnego myślenia" - dziś rano upiekłam je z żurawinami i w otoczeniu najweselszych nut zajadałam je z maleńtasem jeszcze ciepłe, smarowane grubo masłem i malinami w żelu. Pyyycha!



Skoro już mowa o dobrych i radośnie nastrajających dźwiękach, to dziś ukochany bardzo bardzo pozytywny utwór Franka Sinatry "The Best Is Yet To Come" ...  (klik na strzałeczce)

Moja ciotka, rodowita Angielka, chociaż z polskim pochodzeniem, zabrała mnie kiedyś w Bath do prawdziwej angielskiej herbaciarni. Lat wówczas miałam niewiele, w Polsce rzeczywistość dość szaro-bura, a tu lokal jasny, w pastelowych kolorach, z ogromnymi oknami wychodzącymi na ulicę. Na stołach obrusy w kwiatuszki, w oknach falbanki, zazdrostki, mnóstwo zieleni.  Pachniało słodkim pieczywem i dobrą herbatą, którą to podano w cieniutkiej, złoconej porcelanie, zdobionej pięknymi roślinnymi wzorami. Dzbanek okryty był gustownym ocieplaczem, a wszystko wniesiono na srebrzonej tacy. W kremowym koszyczku pyszniły się jeszcze ciepłe bułeczki - scones. Podano do nich konfiturę wiśniową, malinową, gęstą słodką śmietanę i chłodne, pachnące wsią masło. Bułeczek nie rozkrajało się, należało je rozerwać w poprzek na dwie połówki. One tak ładnie się rozdzielały... pachniały wanilią i masłem i były absolutnie zniewalające w smaku. Och ile ja potem za nimi tęskniłam....

Każdy kolejny wyjazd do Anglii miał jeden, obowiązkowy punkt w programie - mały stylowy Tea House, w którym rozkoszowaliśmy się ciepłymi scones z konfiturą. Nie przepadam za śmietaną (double cream), którą do nich podają, ale scones obowiązkowo jadam grubo posmarowane masłem i z pyszną konfiturą.


A to przepis, z którego piekę scones w domu już od kilku lat i na pewno mam go z Galerii, ale już nie pomnę kto go pierwszy raz opublikował. To jedyne znane mi pieczywo śniadaniowe, które można przygotować w pół godziny.Czasami nazywane są mufinkami angielskimi, bo i tez równie "byle jak' się je robi :)
Scones niezbyt długo pozostają świeże, dlatego piekę ich zaledwie kilka sztuk, by zjeść wszystkie od razu. Z poniższych proporcji wychodzi 7-8 pulchnych bułeczek.

50g chłodnego masła
220g mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli 
30g cukru demerara
50g żurawin lub rodzynek
1 jajko (ok 75-80g)
ok. 65g ciepłego mleka - jajko i mleko razem powinny ważyć ok  130-140g

Jajko rozbij i rozkłóć z mlekiem (odłóż 2 łyżki do posmarowania bułeczek). Masło utrzyj z cukrem i sola, dodaj mąkę i proszek do pieczenia oraz żurawinę. Alej mleko z jajkiem i dokładnie wymieszaj płaskim mieszadłem miksera. Ciasto nie powinno być zbyt luźne. Wyłóż je na posypany mąka blat i wyrównaj wałkiem - powinno mieć grubość ok 2 cm. Wycinaj kółka śr ok 6-7 cm i układaj na wyłożonej papierem blasze. Każdą bułeczkę posmaruj odłożoną mieszaniną jajka z mlekiem. 
Piecz ok 13 minut w piekarniku rozgrzanym do 220°C. Lekko przestudź na kratce lecz podawaj jeszcze ciepłe z dobrej jakości masłem i domową konfiturą.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...