Chyba każdy ma w głowie, w pamięci i "w duszy" takie danie, które wywołuje wspaniałe wspomnienia. Czasami jest to potrawa, którą jadło się tylko jeden raz w życiu i już nigdy nie można o niej zapomnieć. Do smaku, którego nigdy nie zapomnę doszłam zaczynając od krewetek. Pamiętam wyjazd do Grecji w 1992 roku, podczas którego odkryłam nie tylko smak grillowanej ośmiornicy, smażonych kalmarów, taramosalata i tzatziki, ale także wspaniałych krewetek. To chyba tam jadłam je pierwszy raz. Były olbrzymie, soczyste i przyrządzane na wszelakie sposoby - grillowane, smażone z czosnkiem na maśle, duszone w białym winie, podawane na patelenkach saganaki z pieczoną fetą, skąpane w aromatycznym sosie z pachnących słońcem pomidorów. Każdy sposób, każda wersja ich podania wzbudzały nasz zachwyt, który trwa do dziś.
W zasadzie jedyną formę podawania krewetek, jakiej nie lubię to tzw "koktajl z krewetek" - małe brzydkie zimne różowe robaczki serwowane z jakimś ketchupowo-majonezowym sosem :( to nie dla mnie. Lubimy duże, soczyste, jędrne krewetki. A zasłużyły one nawet na drugoplanową rolę w jednym z moich ukochanych filmów Forrest Gump. Pamiętacie przepiękną muzykę z tego filmu, w której dominował fortepian? Koniecznie posłuchajcie teraz...
Późnym latem 1995 roku wyruszyliśmy, na "podbój Ameryki" - wygraliśmy w loterii na wielkim amerykańskim przyjęciu bilety lotnicze do dowolnego miejsca w Stanach z nieograniczoną liczną przesiadek! Delta Airlines jeszcze wtedy miała stałe loty z Warszawy do USA i tymi właśnie liniami polecieliśmy. Podróż trwała ponad 3 tygodnie, ale co to była za podróż! Odwiedziliśmy 8 stanów, jedliśmy soczyste steki i płonące fajitas w Dallas, hamburgery wielkości talerza obiadowego w Forth Worth, chocolate sundaes w Las Vegas i bajgle w Nowym Jorku. Piliśmy margheritę w Waszyngtonie, Bloody Mary w San Francisco i tequila sunrise w Los Angeles. Część podróży przez Amerykę odbyliśmy samochodem z Los Angeles pojechaliśmy route 101 do San Francisco.
Podziwiając widoki niezwykle malowniczej trasy zajechaliśmy do niewielkiego miasteczka Monterey ze wspaniałym akwarium morskim. Zaplanowaliśmy dwugodzinny odpoczynek, zwiedzanie akwarium i posiłek na oceanem. Leżące tuż nad Pacyfikiem miasteczko słynęło z doskonale przyrządzanych owoców morza. To tu właśnie zrodził się mój nieodparty wstręt do ostryg, surowych ostryg, połykanych na żywo, ale właśnie stamtąd przywiozłam również smak, o którym nie mogę do dziś zapomnieć. Wędrując promenadą od akwarium, minęliśmy szyldy Bubba Gump Shrimp Co, inspirowanej filmem Forrest Gump sieci restauracji, która dopiero powstawała, a póki co pod szyldem był sklepik z "Forrestowymi" pamiątkami. Kilka kroków dalej usytuowana była dość wykwintnie wyglądająca (jak na nasze ówczesne kieszenie) restauracja Fish Hopper Seafood & Steaks. Obrusy i kieliszki na stołach, "bramkarz" w białej koszuli przy wejściu, te klimaty.
Przed drzwiami stał jednak szyld informujący, iż za 3,5$ przy wysokich barowych stolikach na zewnątrz, podają clam chowder - kremową zupę z małży i mięczaków serwowaną w chlebie. Boshhh... piszę to po tylu latach i jak zawsze mam kosmiczny ślinotok! Clam chowder był fantastyczny! Jeszcze nigdy w życiu nie jadłam niczego tak doskonałego. Kremowa, śmietanowa zupa z małżami, delikatnymi warzywami, słodkawa, sycąca, gorąca. Delikatna i nieco pikantna zarazem. Łyżką wybieraliśmy miąższ z chleba i zjadaliśmy z doskonałą potrawą. Najlepszy, najwspanialszy smak jaki kiedykolwiek gościł na moim podniebieniu! Sympatyczny kelner słysząc pomruki i pomlaskiwania, których nie mogliśmy powstrzymać, poinformował uprzejmie, że za 2$ podają refill, czyli dolewkę. Ale wiecie co to znaczyło? Skóra chleba była już całkiem pozbawiona miąższu od wewnątrz i dolewka była dwa razy większa! Najedliśmy się wówczas clam chowderem na najbliższe 10 lat (jak nam się wydawało).
Syci, zadowoleni, nieco senni, kontynuowaliśmy podróż route 101 do San Francisco. Przejechaliśmy Golden Bridge, odwiedziliśmy znajomych, minęliśmy dom 'Pani Doubtfire", nauczyliśmy się pić świeżo wyciskany sok z pomarańczy do śniadania i po kilku dniach zbieraliśmy się w podróż powrotną do LA. W trakcie całej podróży staraliśmy się nigdy nie jechać dwa razy tą samą trasą, ale zgadnijcie którędy wracaliśmy? Oczywiście przez Monterey z przystankiem na 2 wspaniałe clam chowder i każdy z nich z ogromną dolewką :) Starczyło nam tego na 20 lat, ot czas będzie znów jechać do USA ...
O clam chowderze z Monterey zdarza mi się śnić do dziś, ale krewetki prawie jak w Bubba Gump Company, lubię w różnych wersjach. Najczęściej robię je z chilli, cytryną i białym winem na maśle, ale po ostatnich pysznych tartaletkach z podgrzybkami, umyśliłam sobie zapiec je w tej właśnie wersji. Tartaletki z czosnkowymi krewetkami są wspaniałe! Delikatna skorupka z ciasta kruchego, lekki, puszysty kremowy środek z mascarpone i śmietany z dodatkiem suszonych pomidorów, natki, bazylii i zatopione w nim aromatyczne krewetki i pomidorki koktajlowe - pycha!
Od niedawna mam śliczne, jednoosobowe foremki do tarteletek - w których lubię piec małe porcje - na lunch z przyjaciółką :) foremki na zdjęciu mam ze sklepu z.... kawą - Tchibo - pojawiają się co jakiś czas w różnych kolorach w zawsze krótkich, kolekcjach kuchennych Tchibo - polujcie, warto!
W zasadzie jedyną formę podawania krewetek, jakiej nie lubię to tzw "koktajl z krewetek" - małe brzydkie zimne różowe robaczki serwowane z jakimś ketchupowo-majonezowym sosem :( to nie dla mnie. Lubimy duże, soczyste, jędrne krewetki. A zasłużyły one nawet na drugoplanową rolę w jednym z moich ukochanych filmów Forrest Gump. Pamiętacie przepiękną muzykę z tego filmu, w której dominował fortepian? Koniecznie posłuchajcie teraz...
(teraz niżej klik na strzałeczce)....
Podziwiając widoki niezwykle malowniczej trasy zajechaliśmy do niewielkiego miasteczka Monterey ze wspaniałym akwarium morskim. Zaplanowaliśmy dwugodzinny odpoczynek, zwiedzanie akwarium i posiłek na oceanem. Leżące tuż nad Pacyfikiem miasteczko słynęło z doskonale przyrządzanych owoców morza. To tu właśnie zrodził się mój nieodparty wstręt do ostryg, surowych ostryg, połykanych na żywo, ale właśnie stamtąd przywiozłam również smak, o którym nie mogę do dziś zapomnieć. Wędrując promenadą od akwarium, minęliśmy szyldy Bubba Gump Shrimp Co, inspirowanej filmem Forrest Gump sieci restauracji, która dopiero powstawała, a póki co pod szyldem był sklepik z "Forrestowymi" pamiątkami. Kilka kroków dalej usytuowana była dość wykwintnie wyglądająca (jak na nasze ówczesne kieszenie) restauracja Fish Hopper Seafood & Steaks. Obrusy i kieliszki na stołach, "bramkarz" w białej koszuli przy wejściu, te klimaty.
Przed drzwiami stał jednak szyld informujący, iż za 3,5$ przy wysokich barowych stolikach na zewnątrz, podają clam chowder - kremową zupę z małży i mięczaków serwowaną w chlebie. Boshhh... piszę to po tylu latach i jak zawsze mam kosmiczny ślinotok! Clam chowder był fantastyczny! Jeszcze nigdy w życiu nie jadłam niczego tak doskonałego. Kremowa, śmietanowa zupa z małżami, delikatnymi warzywami, słodkawa, sycąca, gorąca. Delikatna i nieco pikantna zarazem. Łyżką wybieraliśmy miąższ z chleba i zjadaliśmy z doskonałą potrawą. Najlepszy, najwspanialszy smak jaki kiedykolwiek gościł na moim podniebieniu! Sympatyczny kelner słysząc pomruki i pomlaskiwania, których nie mogliśmy powstrzymać, poinformował uprzejmie, że za 2$ podają refill, czyli dolewkę. Ale wiecie co to znaczyło? Skóra chleba była już całkiem pozbawiona miąższu od wewnątrz i dolewka była dwa razy większa! Najedliśmy się wówczas clam chowderem na najbliższe 10 lat (jak nam się wydawało).
Syci, zadowoleni, nieco senni, kontynuowaliśmy podróż route 101 do San Francisco. Przejechaliśmy Golden Bridge, odwiedziliśmy znajomych, minęliśmy dom 'Pani Doubtfire", nauczyliśmy się pić świeżo wyciskany sok z pomarańczy do śniadania i po kilku dniach zbieraliśmy się w podróż powrotną do LA. W trakcie całej podróży staraliśmy się nigdy nie jechać dwa razy tą samą trasą, ale zgadnijcie którędy wracaliśmy? Oczywiście przez Monterey z przystankiem na 2 wspaniałe clam chowder i każdy z nich z ogromną dolewką :) Starczyło nam tego na 20 lat, ot czas będzie znów jechać do USA ...
O clam chowderze z Monterey zdarza mi się śnić do dziś, ale krewetki prawie jak w Bubba Gump Company, lubię w różnych wersjach. Najczęściej robię je z chilli, cytryną i białym winem na maśle, ale po ostatnich pysznych tartaletkach z podgrzybkami, umyśliłam sobie zapiec je w tej właśnie wersji. Tartaletki z czosnkowymi krewetkami są wspaniałe! Delikatna skorupka z ciasta kruchego, lekki, puszysty kremowy środek z mascarpone i śmietany z dodatkiem suszonych pomidorów, natki, bazylii i zatopione w nim aromatyczne krewetki i pomidorki koktajlowe - pycha!
Od niedawna mam śliczne, jednoosobowe foremki do tarteletek - w których lubię piec małe porcje - na lunch z przyjaciółką :) foremki na zdjęciu mam ze sklepu z.... kawą - Tchibo - pojawiają się co jakiś czas w różnych kolorach w zawsze krótkich, kolekcjach kuchennych Tchibo - polujcie, warto!
proporcje na 4 tartaletki śr 12cm
250g mąki
150g zimnego masła
1 łyżeczka soli
1 jajko - używam dwu-żółtkowych o wadze ok 85-95g - możesz dać jedno jajko+żółtko
Wszystkie składniki wyrób szybko ręcznie lub w mikserze mieszadłem płaskim na gładkie ciasto. Odstaw je do lodówki na ok 30 minut. Rozgrzej piekarnik do 190°C. Schłodzone ciasto rozwałkuj, wyłóż nim foremki do tartaletek i nakłuj widelcem w kilku miejscach. Piecz z obciążeniem (fasolki lub ceramiczne kuleczki ułożone na pergaminie) przez 10 minut, a potem bez obciążenia jeszcze 5 minut. Odstaw do wystudzenia.
łyżka masła i łyżka oliwy z oliwek
2 ząbki czosnku
2 nieduże szalotki
16 dużych obranych krewetek (mogą być mrożone)
1/2 papryczki chilli bez pestek
250g mascarpone
2 ząbki czosnku
2 nieduże szalotki
16 dużych obranych krewetek (mogą być mrożone)
1/2 papryczki chilli bez pestek
250g mascarpone
150g kwaśnej śmietany 18%
1 jajko - używam dwu-żółtkowego
kilka suszonych pomidorów wyjętych z zalewy
garść świeżej bazylii
garść natki
kilka suszonych pomidorów wyjętych z zalewy
garść świeżej bazylii
garść natki
sól, biały pieprz
Rozgrzej masło, oliwę i podsmaż na jasno posiekaną drobno szalotkę i starty na tarce czosnek. Zdejmij łyżką podsmażone warzywa i odłóż na bok. Na patelnię z aromatyczną oliwą wrzuć posiekaną chilli i osuszone papierowym ręcznikiem krewetki (jeśli nie chcesz się "bawić" skorupkami w trakcie jedzenia, zdejmuj wcześniej z nich ogonki) i podsmażaj przez kilka minut, aż nieco się zarumienią. Zdejmij z patelni i odłóż.
Rozgrzej piekarnik do 180°C. Wymieszaj mikserem mascarpone, śmietanę, jajko, sól, pieprz, podsmażoną szalotkę z czosnkiem, posiekaną natkę, bazylię i pokrojone w paseczki suszone pomidory. Wystudzone, podpieczone foremki napełniaj masą śmietanową, układaj po 4 krewetki w każdej tartaletce, a obok połówki pomidorków koktajlowych. Zapiekaj w piekarniku nagrzanym do 180°C (tylko dół) przez ok 30-40min - do chwili, gdy masa śmietanowa się zetnie. Po wyjęciu z piekarnika odstaw na kilka minut by wnętrze ładnie się ścięło i podawaj z prostą sałatką z vinaigrette i malinami. Smakują wspaniale zarówno na ciepło, jak i na zimno. Smacznego :)
Rozgrzej piekarnik do 180°C. Wymieszaj mikserem mascarpone, śmietanę, jajko, sól, pieprz, podsmażoną szalotkę z czosnkiem, posiekaną natkę, bazylię i pokrojone w paseczki suszone pomidory. Wystudzone, podpieczone foremki napełniaj masą śmietanową, układaj po 4 krewetki w każdej tartaletce, a obok połówki pomidorków koktajlowych. Zapiekaj w piekarniku nagrzanym do 180°C (tylko dół) przez ok 30-40min - do chwili, gdy masa śmietanowa się zetnie. Po wyjęciu z piekarnika odstaw na kilka minut by wnętrze ładnie się ścięło i podawaj z prostą sałatką z vinaigrette i malinami. Smakują wspaniale zarówno na ciepło, jak i na zimno. Smacznego :)
mniam! zrobię na pewno, uwielbiam krewetki. moim numerem 1 są te wielkie smażone na maśle z czosnkiem i chilli:)
OdpowiedzUsuńale świetne połączenie! i jakie pyszne danie :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle ciekawa opowiastka. Zazdroszczę Ci trochę tych podróży ;). A tartaletki po prostu boskie! Ale to dzięki krewetkom :)
OdpowiedzUsuńTy to wiesz Kobieto jak przyprawic mnie o burczenie brzucha :) Krewetkami moge zajadac sie codziennie wiec Twoj przepis na tarteletki na pewno wykorzystam. Koktajlu z krewetek tez nie lubie, mialam z nim stycznosc tylko raz i na wiecej nie mam ochoty. A Wasza podroz byla fascynujaca. I ta zupa z malzami...zjadlabym teraz miseczke :)
OdpowiedzUsuń>>Chyba każdy ma w głowie, w pamięci i "w duszy" takie danie, które wywołuje wspaniałe wspomnienia.
OdpowiedzUsuńkupiłam sos cytrynowy do kurczaka, w azjatyckim sklepie i przeniosłam się do Londynu w rok 1988 :))
a tartaletki super!
no to teraz na serio zglodnialam! jejku, alez one sa cudne!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje wspomnieniowe gawędy, Szelko. Ta podróż, którą wygraliście... Prawdziwe marzenie. Cudownie byłoby mieć taką możliwość. Cudownie...
OdpowiedzUsuńKrewetki lubię, choć przyznam szczerze, że jadam rzadko. Mieszkam w miejscu, w którym naprawdę ciężko dostać dobrej jakości produkty mniej "zwyczajne". A może ja po prostu nie potrafię szukać?
Tak czy siak tartaletki są naprawdę smakowitą propozycją i chętnie porwę jedną. :)
Ściskam!
To nie są tartaletki, to są małe dziełka ;)
OdpowiedzUsuńCudowna podróż i wspomnienia - chyba na zawsze. Niesamowicie ciekawie i sugestywnie to opisałaś. Prawie poczułam tutaj ten smak.
OdpowiedzUsuńCzytając Twoją opowieść poczułam coś na kształt deja'vu - dwa lata temu po raz pierwszy zetknęłąm się z chowderem i było to nie gdzie indziej ale właśnie w małym miasteczku Monterey;)i też bardzo nam zasmakowała ta pyszna zupa.Nawet po powrocie mąż się napalił na powtórkę i zrobił z jakiegoś internetowego przepisu ale jak łatwo się domyślić to nie było to samo.A wracając do podróży - też tam, po raz pierwszy i jak na razie ostatni, jedliśmy ostrygi brr... Jaka ja byłam wdzięczna że nasi gospodarze tak hojnie dolewali wina, bez niego chyba byłoby znacznie trudniej;) Dzięki za ten wpis i pomyśleć że trafiłam na Twój blog dopiero przedwczoraj(choć miło Cie kojarzę z GP)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
O tak, clam chowder w Monterey pyyyycha :) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń