I tak oto i ja zostałam wciągnięta w zabawę w 10te zdjęcie, do której zaprosiła mnie Miss_Coco z Belgii od Kuchni :) Szperając w zasobach tysięcy nieuporządkowanych zdjęć, odszukałam zdjęcie, które było 10te od początku, ale wzruszenie, które mnie wzięło, gdy odkryłam o jakie zdjęcie chodzi, niemal odjęło mi mowę. Dlatego zajęło mi chwilę opublikowanie tej notki. A o zdjęciu poniżej, zrobionym wczesnym rankiem 31 grudnia 2005 roku, będzie krótka bajka.
Dawno dawno temu, Ona i On wyruszyli w podróż na poszukiwanie Miejsca. Poprzez siedem wzgórz i siedem rzek, przez krainę jezior i niemal docierając do morza, wypatrywali Swojego Miejsca.
posłuchaj do dalszego czytania
Ale któregoś razu postanowili zboczyć z trasy i pojechali inną drogą niż początkowo zamierzali. I tak właśnie w pewien słoneczny październikowy dzień, który wybuchł kolorami jak z palety impresjonisty, zabłądzili w zapomnianej podkazimierskiej dolinie. I znaleźli w Dolinie stareńką chatę otuloną stuletnimi lipami, ze stodołą wielką jak pałac, w której mieszkały sowy. Z krzywym płotkiem zarośniętym pięćdziesięcioletnią winoroślą, glinianym piecem, dużym wygodnym zapieckiem i starą ziemianką w ogrodzie - jeszcze z czasów powstania listopadowego. Droga do Doliny wiodła wśród wiekowych jabłoniowych sadów, wiśniowych wzgórz i krętych wąwozów. Ona pokochała Dolinę od razu, Jego zaczarowała po chwili. Po godzinie, wiedzieli, że to Jest To Miejsce. Pięć tygodni późnej, gdy drzewa już były całkiem nagie, ale oni wciąż widzieli wszystko w baśniowych kolorach, posiedli to miejsce dla siebie. Starą chatę odbudowali na nowo, kryjąc strzechą jak nakazywał zwyczaj. Stodołę zamienili na dom z widokiem na jabłoniowy sad. A krzywy płotek zastąpili płotem olchowym, który uśmiechać się miał do przyjezdnych z każdej strony. Ściągnęli rodzinę, przygarnęli kozy, króliki, dwie rudo-bure kotki, piekli własne bułki i chleb. Tu poczęły się kolejne Maleńtasy - ich własne i przyjaciół domu, których przybywało z każdym rokiem. Maleńtasy rankiem wyjmowały ciepłe jajka spod maleńkich kur, doiły z dziadkiem kozy o świcie i tuliły rude, puchate kociątka, schowane w fartuchu na babcinych kolanach. Tu każdej Wielkiejnocy rodziły się małe kózki od Hesi i Meli, a dzikie pszczoły mieszkały w pniu wiekowej lipy. Z okien domku na drzewie Maleńtasy z kolegami i koleżankami polowały lornetkami na bażanty, ukryte w krzakach borówek i czarnych porzeczek, a z okien sypialni na poddaszu podglądali zwinne akrobatki z rudymi kitkami. Siedem zim, siedem wiosen, siedem dobrych lat upłynęło. Czas mierzyli setkami kozich twarogów, kilogramami poziomek z przydomowego ogrodu, butelkami kolorowych nalewek i kilometrami spiżarnianych półek wypełnianymi co roku przetworami. Ale oto, pewnej zimy, nim za Mikołajem ośnieżone drzwi trzasnęły, przyszła Zła Wróżka przebrana w strój babuleńki i podarowała gospodyni zatrute jabłko. I nagle zgasły kolory, lipy przestały szumieć i zapadła cisza.... cisza w Dolinie, wśród sadów i łąk. I tylko wrony czasem przysiadały na krzywym klonie przy ganku. Zaglądały w okna kuchni, w której już nie pachniało serojabcokiem. Nim minął kolejny rok, On i Ona zabrali rodzinę, podrośnięte Maleńtasy i wyjechali z Doliny, oddając ją inne ręce. Wyjechali na zawsze, by nigdy tam nie powrócić. Pozostały wspomnienia, miłość do koziego sera i majowy rytuał smażenia mniszkowej konfitury.
Do 10tego zdjęcia dołączam jeszcze maleńki kolaż z 4 pór roku odrestaurowanej chaty. Na ostatnim, zimowym zdjęciu, widać jaśniejszy fragment ściany przy okiennicy - powstał z belek po stuletniej poprzedniczce - jedynych, które nie były spróchniałe. W środku były jeszcze dwie ściany z nich zbudowane. Historia Doliny dla nas skończyła się 30 czerwca 2008 roku, gdy Miejsce nabyli nowi właściciele. Niechaj im się wiedzie, niechaj spotka ich w Dolinie co najmniej tyle radości i spokoju ile nas spotkało. I niech rodzą się im ich własne maleńtasy. Oby pokochali to Miejsce mocno, ale jeszcze mocniej niż my - by nigdy go nie opuścić, albo nie tak mocno jak my, by jeśli kiedyś będą zeń musieli wyjechać, nie bolało to tak bardzo jak nas... Dziś mamy swoje Nowe Miejsce, a nim krzaki poziomek, szumiące brzozy i tysiące krokusów rozkwitających wiosną. Już pijemy pierwsza nalewkę z pigwy, którą w Nowym Miejscu nastawiałam ubiegłej jesieni. Już, już jest to nasz Dom.
A do zabawy w 10te zdjęcie zapraszam Pam z For the Love of Cooking a także LashQueen z Italii od Kuchni i Gin z Mojej Słodkiej Kuchni :0)
I jeszcze rozdałam nagrody w spontanicznym mini konkursie figowcowym, który zakończył się w sobotę. Bardzo dziękuję Margot za śliczny designerski figowiec z zakrętasami z białej czekolady. Do Margot pojedzie słoiczek suszonych pomidorów:
Dziękuję również Gin, za bardzo apetycznego chillifigowca, którego jej goście błyskawicznie zjedli. Gin otrzymuje słoiczek czekośliwki:
A tego posta miałam opublikować w niedzielę, ale miałam kinder bal i na nic innego nie były już czasu :)
dziękuję :)))) za konkurs , bo ciasto okazało się nie tylko proste ale i pyszne :))))
OdpowiedzUsuńI te strzelające pesteczki , bez cenne :P
Piękna opowieść. To musiało byc cudowne miejsce... Zasmuciło mnie tylko to jabłko... Znaczy choroba, jak rozumiem...?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
fajny ten figowiec.. gratulacje dla Margot :-)
OdpowiedzUsuńNo i dlaczego to sie tak smutnie konczy...?
OdpowiedzUsuńPięknie napisane, pięknie...
OdpowiedzUsuńPrzepiękna opowieść. Naprawdę niezwykła...
OdpowiedzUsuńDziękuję :) I za słoiczek, którym będę się zachwycać już w sobotę, i za zaproszenie. 10-te (a raczej okoliczne) zdjęcie już jest na blogu, wraz z krótką historią :)
OdpowiedzUsuńTwoja opowieść o domu mnie całkowicie zaczarowała - jest piękna. I moim zdaniem ma szczęśliwe zakończenie - może nie oczywiste, ale jednak dobre. Mam nadzieję :)
Piękna historia, taka smutno-sczęśliwa :) Mi się łezka w oku zakręciła :( Mam nadzieję, że w nowym miejscu będziecie równie szczęśliwi jak tam, przez te kilka lat. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZ życiem jest czasem jak z pociągiem - wsiadasz do jakiegoś wagonu, w swoim przedziale nawiązujesz te najbliższe relacje, poznajesz na korytarzu ludzi z innych przedziałów i rośnie historia twojej podróży. A potem pociąg staje na jakiejś stacji, część pasażerów wysiada, inni zmieniają wagon, wsiada ktoś nowy. Kierownik pociągu daje gwizdkiem znak do odjazdu i skład znów toczy się po torach. Dziś siedzimy w innym wagonie, podróż trwa dalej, chociaż zmienił się jej kierunek. Za oknem piękne widoki, a rozmowy w przedziale ciekawe. Ten pan po lewej trochę pochrapuje, a pani pod oknem zrobiła już bardzo długi szalik na drutach. Historia Doliny ma dobre zakończenie. Dziś w naszą podróż wplatają się nowe wątki, chociaż z sentymentem spoglądamy na album z fotografiami z Doliny, który mamy na kolanach :)
OdpowiedzUsuń