Chrupiące od słodkiej kruszonki, z malinami w środku i błyskawiczne do zrobienia - muffinki my love. Ale to tylko jedna z wersji - robię je z wiśniami, makiem i pomarańczą, orzechami laskowymi i śliwką, czekoladowe, cytrynowe, z suszonymi pomidorami i szynką parmeńską, z oliwkami i rozmarynem, serowe z chilli - niezliczona ilość kombinacji smaków. Zakochałam się w muffinkach kilka lat temu chyba dla ich prostoty i szybkości przygotowania. I rzeczywiście przez dobry rok miałam taką "fazę" pieczenia muffinek wszelakich. Dziś występują u mnie nieco rzadziej, ale jak się bardzo chce czegoś słodkiego i "na leniucha" - są idealne.
Na przykład na niedzielny wieczór, gdy wracasz po długiej męczącej podróży i późnonocnym przyjęciu - wczorajszej gali 35 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni* - o Festiwalu piszę niżej.
Ale najpierw posłuchajcie wspaniałej muzyki Włodka Pawlika, którą napisał do filmu "Rewers" w rezyserii Borysa Lankosza - te piękne dźwięki towarzyszyły tegorocznej Gali Festiwalu w Gdyni.
Tu piękny utwór "Pierwszy pocałunek" ... (klik na strzałeczce)
Jak często trafiają się Wam przepisy, które mówią, że masz coś zrobić "byle jak" i nie za dokładnie? A takie właśnie są muffinki - mieszasz razem suche składniki, osobno bełtasz mokre składniki. Potem wlewasz mokre do suchego, mieszasz dość niedbale zwykłą łyżką i przekładasz do specjalnych muffinkowych foremek. W czasie, gdy się pieką w piekarniku przygotowujesz herbatę i kieliszek nalewki. I tak po 30 minutach masz małe pyszności - dla mamy, dla dzieci, do koszyka piknikowego i jako słodki upominek, gdy idziesz z wizytą. Muffinki są tak proste do przygotowania, że nawet dzieci mogą same je zrobić, bez większych strat w kuchni :) Najlepiej smakują w dniu pieczenia, jeszcze ciepłe.
"...I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty..."
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty..."
375g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
115g cukru demerara
150g świeżych malin
WYMIESZAĆ powyższe razem
2 jajka
250 ml mleka
125g stopionego masła
ROZBEŁTAĆ powyższe razem
Wlej mokre do suchego i lekko wymieszaj razem łyżką (nie za długo i dość niedbale). Po włożeniu do foremek posyp kruszonką (okruchami) zrobionymi z 50g mąki + 30g schłodzonego masła + 2 łyżki brązowego cukru. Piecz ok 20 min w 210 st.
Można użyć innych owoców jagodowych (również mrożonych, ale bez rozmrażania).Przepis pochodzi z książki "Mufinki. Le Cordon Bleu" wyd. Konneman
___________________________________________________
* W tym roku gala 35 FPFF w Gdyni odbyła się w ogromnym i naprawdę wspaniałym namiocie na 1300 osób wprost na plaży. W jednej jego części ustawiona była teatralna widownia ze sceną, na której odbywała się uroczystość wręczenia nagród filmowych, a w drugiej bary, bufety, stoły, stoliki i jeszcze jedna mała scena koncertowa. Kilka pierwszych szampanów, uścisków z gratulacjami, pierwsze rozmowy przy stołach ze śnieżnobiałymi obrusami i do gości dociera nieco zachrypnięty głos. Z oddali widać jak goście zbierają się wokół małej sceny pytając z niedowierzaniem, czy to on - Szyc? nie chyba podobny. Nie, nie to na pewno Borys! I już kołyszą się panie w sukniach wieczorowych w niebotycznych szpilkach, panowie dogaszają cygara przytupując lakierkami. Rozkręca się - to Borys Szyc z jazzująca kapelą dał świetny koncert - trochę standardów amerykańskich, kilka niezłych rockowych coverów - porwali gości do tańca i fajnej zabawy, a skończyło się, jak zawsze w czerwonym "Piekiełku" w podziemiach hotelu Gdynia, ale... nie zdradzę o której, bo nie dotrwałam.
Jeszcze krótka opowiastka z kulis festiwalu - do jury zaproszona była w tym roku p. Alicja Bachleda-Curuś "AB-C". Przez cały festiwal, gdziekolwiek się pojawiła, towarzyszył jej tłum paparazzi i przypadkowych przechodniów pstrykających aparatami. Nie dziwi zatem specjalna opieka ze strony festiwalu i dwaj prywatni ochroniarze (nie powiem, niczego sobie byli :0). Czerwony dywan, sobotni wieczór gali, AB-C w zwiewnej asymetrycznej lekko sukience projektu Macieja Zienia, który ubrał również wszystkie pozostałe gwiazdy, zmierza do namiotu witana przez Macieja Orłosia. Flesze wygrywają znany rytm. Alicja znika w namiocie. Na ekranie w środku ubiegłoroczny zdobywca Złotych Lwów - "Rewers" Borysa Lankosza, nastrój dopełnia Włodek Pawlik grający z boku sceny. Goście zajmują miejsca. Po kilkunastu minutach p. Materna przejmuje pałeczkę, sypie dobrymi dowcipami i zabawia gości przed rozpoczęciem gali oraz rejestracją telewizyjną uroczystości. Fotoreporterzy mają wyznaczone miejsce - na schodach jednego z sektorów, gdzie jest najlepsza widoczność sceny i zasiadających u jej podnóża twórców wszystkich festiwalowych filmów.
Na gali było mnóstwo wspaniałych polskich aktorów, reżyserów, scenarzystów, producentów, ale to każdorazowe pojawienie pani Alicji wywoływało największe, niemal karabinowe serie migawek fotoreporterskich aparatów. Gdy skończyła się nagrywana dla TVP część uroczystości, prowadzący p. Materna poprosił na scenę wszystkich zwycięzców oraz jury - w sumie ok 30-40 osób. Fotoreporterzy tłumnie pobiegli do miejsca między pierwszym rzędem sektora, w którym zasiadali twórcy filmów a sceną. W tym czasie już część zwycięzców wchodziła na scenę, wzajemnie sobie gratulowała i powoli ustawiała się do zdjęć. Jakże smutnym było zobaczyć, kilkudziesięciu posiadaczy największych, najcięższych, najbardziej profesjonalnych aparatów odwracających się tyłem do sceny i zwycięzców, pochylających (niemal do leżenia) nad pierwszym i drugim rzędem, w których wciąż siedzieli p. Figura, p. Więckiewicz, p. Grochowska, p. Piekorz, czy p. Falk i kierujejących wszystkie obiektywy na skromną, szczupłą, młodą polską aktorkę z wielo- wielokrotnie mniejszym dorobkiem zawodowym niż otaczający ją artyści, siedzącą w trzecim czy czwartym rzędzie. Na Alicję Bachledę-Curuś. Dopiero, gdy p. Materna (dość skonsternowany sytuacją) dyplomatycznie zainterweniował, a aktorka wstała i weszła na scenę, fotoreporterzy raczyli zwrócić swą uwagę na pozostałych twórców, dla których wczorajszy wieczór był świętem. Smutne, reporterzy byli przecież w pracy, a w mediach najbardziej sprzedają się "gwiazdeczki" a nie Artyści. Bo przecież nie dla dokonań (całkiem już pokaźnych zresztą) p. AB-C była przez nich osaczana, ale z powodu jej życia prywatnego. Nieważna gala, furda platynowe lwy dla 80-letniego Janusa Morgensterna, co tam nagrody dla Wrony, Falka, Boczarskiej i Lechkiego. Ech...
Jeszcze krótka opowiastka z kulis festiwalu - do jury zaproszona była w tym roku p. Alicja Bachleda-Curuś "AB-C". Przez cały festiwal, gdziekolwiek się pojawiła, towarzyszył jej tłum paparazzi i przypadkowych przechodniów pstrykających aparatami. Nie dziwi zatem specjalna opieka ze strony festiwalu i dwaj prywatni ochroniarze (nie powiem, niczego sobie byli :0). Czerwony dywan, sobotni wieczór gali, AB-C w zwiewnej asymetrycznej lekko sukience projektu Macieja Zienia, który ubrał również wszystkie pozostałe gwiazdy, zmierza do namiotu witana przez Macieja Orłosia. Flesze wygrywają znany rytm. Alicja znika w namiocie. Na ekranie w środku ubiegłoroczny zdobywca Złotych Lwów - "Rewers" Borysa Lankosza, nastrój dopełnia Włodek Pawlik grający z boku sceny. Goście zajmują miejsca. Po kilkunastu minutach p. Materna przejmuje pałeczkę, sypie dobrymi dowcipami i zabawia gości przed rozpoczęciem gali oraz rejestracją telewizyjną uroczystości. Fotoreporterzy mają wyznaczone miejsce - na schodach jednego z sektorów, gdzie jest najlepsza widoczność sceny i zasiadających u jej podnóża twórców wszystkich festiwalowych filmów.
Na gali było mnóstwo wspaniałych polskich aktorów, reżyserów, scenarzystów, producentów, ale to każdorazowe pojawienie pani Alicji wywoływało największe, niemal karabinowe serie migawek fotoreporterskich aparatów. Gdy skończyła się nagrywana dla TVP część uroczystości, prowadzący p. Materna poprosił na scenę wszystkich zwycięzców oraz jury - w sumie ok 30-40 osób. Fotoreporterzy tłumnie pobiegli do miejsca między pierwszym rzędem sektora, w którym zasiadali twórcy filmów a sceną. W tym czasie już część zwycięzców wchodziła na scenę, wzajemnie sobie gratulowała i powoli ustawiała się do zdjęć. Jakże smutnym było zobaczyć, kilkudziesięciu posiadaczy największych, najcięższych, najbardziej profesjonalnych aparatów odwracających się tyłem do sceny i zwycięzców, pochylających (niemal do leżenia) nad pierwszym i drugim rzędem, w których wciąż siedzieli p. Figura, p. Więckiewicz, p. Grochowska, p. Piekorz, czy p. Falk i kierujejących wszystkie obiektywy na skromną, szczupłą, młodą polską aktorkę z wielo- wielokrotnie mniejszym dorobkiem zawodowym niż otaczający ją artyści, siedzącą w trzecim czy czwartym rzędzie. Na Alicję Bachledę-Curuś. Dopiero, gdy p. Materna (dość skonsternowany sytuacją) dyplomatycznie zainterweniował, a aktorka wstała i weszła na scenę, fotoreporterzy raczyli zwrócić swą uwagę na pozostałych twórców, dla których wczorajszy wieczór był świętem. Smutne, reporterzy byli przecież w pracy, a w mediach najbardziej sprzedają się "gwiazdeczki" a nie Artyści. Bo przecież nie dla dokonań (całkiem już pokaźnych zresztą) p. AB-C była przez nich osaczana, ale z powodu jej życia prywatnego. Nieważna gala, furda platynowe lwy dla 80-letniego Janusa Morgensterna, co tam nagrody dla Wrony, Falka, Boczarskiej i Lechkiego. Ech...
"Różyczkę" Kidawy-Błońskiego już pewnie widzieliście, jeśli nie, warto upolować w kinie, natomiast koniecznie w październiku wybierzcie się na "Chrzest" w reżyserii Marcina Wrony, który został przed chwilą zaproszony na Festiwal w Karlovych Varach. "Chrzest" na tegorocznym FPFF zdobył Srebrne Lwy, a także nagrody za główną rolę męską i montaż. Warto zobaczyć jeszcze kilka filmów, które były w tym roku w Gdyni - "Joannę" Feliksa Falka, "Skrzydlate Świnie" Anny Kazejak, "Wenecję" Jana Jakuba Kolskiego.
Oglądajmy coraz lepsze polskie kino! Nawet jeśli jest trochę wymagające.
Oglądajmy coraz lepsze polskie kino! Nawet jeśli jest trochę wymagające.
Taak, też przepadam wręcz za muffinkami.
OdpowiedzUsuńZa ich prostotę i cudny smak.
A takie z malinami i kruszonką... mniam!
Zazdroszczę Ci tej festiwalowej zabawy... ;)
Pozdrawiam!
Jeszcze nie ochłonęłam po papryce, a ty znowu kusisz wspaniałościami. Ratunku!!!!
OdpowiedzUsuńaż zatęskniłam za malinami ;)
OdpowiedzUsuńa ja i tak wolę ENH :D Ale zawsze fajnie wybrać się festiwal filmowy i odkleić się nieco od prozy życia :)
OdpowiedzUsuńA ILE SZTUK WYCHODZI Z TAKIEJ PORCJI ?
OdpowiedzUsuńZ podanych proporcji wychodzi ok 12-13 dużych mufinek lub 24 minimufinki :)
OdpowiedzUsuńJutro próbuję :]
OdpowiedzUsuń